W kinie: Le Otto Montagne (Cannes)

8szcz

 

LE OTTO MONTAGNE
Festival de Cannes 2022
reż. Felix Van Groeningen & Charlotte Vandermeersch

moja ocena: 6/10

 

Zapierające dech krajobrazy włoskich Alp i rustykalna kraina zapomnianych, tamtejszych wiosek stają się dla reżyserskiego (i także na kanwie prywatnej) duetu Felix Van Groeningen – Charlotte Vandermeersch kluczowym tłem dla rozgrywającej się na przestrzeni wielu lat opowieści o platonicznej miłości, braterstwie i egzystencjalnej melancholii. Odbijających się dźwięcznym echem o majestatyczne, górskie szczyty. Miejscowość o nazwie Grana być może wygląda na turystycznie atrakcyjną oazę spokoju, ale dla 12-letniego chłopca z tych okolic ta idylliczna sceneria to raczej malownicze więzienie. Bruno (Alessandro Borghi) ma tu status “ostatniego dziecka we wsi”, której liczba stałych mieszkańców niemiłosiernie się kurczy. Co innego jego rówieśnik Pietro (Luca Marinelli), który z rodzicami spędza w Alpach regularnie wakacje, ciesząc się świeżym powietrzem, rodzinną atmosferą i towarzystwem Bruna. Te wspólne eskapady w góry, beztroska wakacji, zabawy w otulającym, alpejskim słońcu zrodzą wspomnienia na całe życie i zbudują wyjątkowo mocną relację, wykraczającą poza ramy typowo młodzieńczej przyjaźni.

W dorosłym życiu bowiem losy Bruna i Pietra biec będą zupełnie innymi torami, ale w trudnych momentach to w tej zażyłości odnajdą oni największe oparcie. Dynamika egzystencjalnych dysonansów najpierw młodych, ale za niedługo już całkiem dorosłych mężczyzn, nie imponuje swoim wyrafinowaniem. Opiera się na duchowych napięciach, goryczy, troskach i niepowodzeniach, dla których swoistym lekarstwem okazuje się ucieczka w góry, do krainy dzieciństwa. Wtedy nawet te Alpy, fotografowane w obiektywie Rubena Impensa z liryzmem, ale też w dość dokumentalnej, surowej manierze, zyskają raczej dość trywialną symbolikę. W niej paradoksalnie tkwią słabości tego filmu. Nie chodzi tylko o banalność metafor, ale również ich nachalność i przytłoczenie w wielu fragmentach, gdy bohaterowie szukają wytchnienia w górskim majestacie i sobie nawzajem.

“The Eight Mountains” stanowi jednak jednocześnie duży powiew świeżości w kinie, które śmiało można by określić jako męskie. Bo niemalże bezkrytycznie skupione na męskiej przyjaźni i w jej specyfice (umocowanej w symbolicznym procesie wspólnego budowania domu) podkreślające wyjątkowość tego, co łączy bohaterów. Kobiety – matki i partnerki – funkcjonują na obrzeżach tej relacji. Historia opowiada jest z perspektywy Pietra, będącego też głównym narratorem, a jedną z kluczowych figur na drugim planie jest jego ojciec. Ważny tak samo dla syna, w obliczu jego śmierci przekonującego się, jak mało o nim wiedział, jak i Bruna, który widział w mężczyźnie wzór rodzica, o jakim marzył. Mimo tej wyraziście męskiej optyki, dzieło Van Groeningena i Vandermeersch pozostaje konsekwetnie subtelne i czułe. Proste w swojej emocjonalności i od początku do końca szczere w swych intencjach. Może nawet bardziej niż “Brokeback Mountain”, z którym europejska produkcja chętnie, acz nie do końca trafnie jest porównywana (wiecie – tu góry, tam góry, po co drążyć temat). Dlatego też łatwo zatracić się w tej opowieści i nią autentyczne wzruszyć.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.