W kinie: Boy from Heaven (Cannes)

boyfromh

 

BOY FROM HEAVEN
Festival de Cannes 2022
reż. Tarik Saleh

moja ocena: 5.5/10

 

Tarik Saleh – reżyser głośnego “Morderstwa w hotelu Hilton” – mozolnie pracuje na swój status twórcy wyklętego w Egipcie. Filmowiec reprezentuje co prawda pierwsze pokolenie w swojej familii urodzone już w świecie zachodnim (konkretnie w Szwecji), ale rodzinne historie i własne pochodzenie ciągle odciskają mocne piętno na artystycznych wyborach Saleha. Inspiracją dla “Boy from Heaven” były wspomnienia dziadka reżysera, który uczęszczał na teologiczną uczelnię Al-Azhar w Kairze. To właśnie ta kluczowa dla sunnickiego islamu instytucja staje się miejscem akcji niemalże klasycznego, politycznego dreszczowca, powstałego z dbałością zarówno o lokalne konteksty, jak i gatunkowe klisze. John le Carré byłby dumny. W Al-Azhar każdy może okazać się donosicielem, a tajni agenci i przedstawiciele Służby Bezpieczeństwa czają się w zaułkach akademickich korytarzy. Gdy dochodzi do zabójstwa, można od razu nabrać przekonania, że zleceniodawcy działają na najwyższe, polityczne zlecenie. W sam środek tego epicentrum walki o władzę pomiędzy “tronem i ołtarzem” trafia młody Adam (Tawfeek Barhom) – chłopak z prowincji, dla którego przepustka dająca możliwość nauki w najbardziej prestiżowej, teologicznej uczelni miała okazać się szansą na społeczny awans, edukację i umacnianie wiary. Zamiast tego student uwikłany zostaje w toksyczną intrygę, stając się szpiegiem dla jednej ze stron. Im mocniej zostaje w nią wciągnięty, tym bardziej skomplikowana staje się jego sytuacja.

“Boy from Heaven” sprawdza się nieźle, gdy ogląda się go tylko przez pryzmat standardów kina gatunkowego. Saleh te zasady rozumie i potrafi sprawnie (acz nie najbardziej oryginalnie) te klocki poukładać. W mroku starych ścian toczy się iście pokerowa rozgrywka o to, kto zajmie miejsce naczelnego imama i nadawać będzie ton centrum sunnickiego islamu. Przy czym każda ze stron wydaje się tak samo zepsuta i zdegenerowana. Ale to właśnie tym osobliwym kontekstem już tak zwinnie nie operuje reżyser. Krytykując egipskie elity, zbyt łatwo przychodzi mu sięgać po skojarzenia aż nadto oczywiste. Znany fast food staje się symbolem zatrucia kapitalizmem, portret Mo Salaha na ścianie – tendencji ulegania popkulturowym bożkom. Ideologia i religia w tym świecie to tylko fasada, pozwalająca zachowywać konserwatywne status quo i rządzić różnej maści dyktatorom i satrapom. taka diagnoza jest boleśnie nieodkywcza. Po Arabskiej Wiośnie wiemy przecież, że Bliski Wschód i cały islamski świat to byty dużo bardziej zniuansowane, więc tym bardziej szkoda Tarik Saleh nie umie rozwijając tego tematu w mniej ordynarny sposób.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.