20. Steven Spielberg: The Fabelmans
Spielberg – wiadomo, nawet gdy filmowo kapitalizuje własne wspomnienia, jest to robota tyleż porządna, ile perfekcyjnie skrojona pod doroczny sezon nagród. Ale porównajcie “Fabelmanów” z “Bardo”. Jeden to absurdalny w swej megalomanii pomnik wystawiony własnej osobie (to o Iñárritu), drugi – czuła, nostalgiczna fabuła, której mocno bijącym sercem nawet nie jest młody Spielberg Sammy Fabelman, ale jego wiecznie w duszy niespokojna matka. Jeden reżyser patrzy na siebie, drugi – za horyzont. To też cudne kino familijne.
19. Aleksandra Terpińska: Inni Ludzie
Hip hopowy musical o współczesnej, wielkomiejskiej Polsce – gorzej być nie mogło, prawda? A jednak! To ogląda się tak, jak słucha najlepsze płyty Pezeta czy innego O.S.T.R.ego – z atencją, trwogą i zadziwieniem. Ludzie w Warszawie są najsmutniejsi, a w domach z betonu nie ma wolnej miłości, choć wszyscy jej desperacko szukają. Miejska apokalipsa, która mówi mrocznym, duszącym obrazem i błyskotliwym, okrutnie celnym słowem. Dajcie się ponieść temu bitowi.
18. Kamila Andini: Nana (Before Now & Then)
Rozciągnięta na przeszłość, przyszłość i teraźniejszość opowieść o spragnionej miłości bohaterce. Andini składa piękny hołd cudownej poetyce kina Wong Kar-Waia, w tę magię obrazów, które zobaczywszy, nie da się zapomnieć, włączając własne konteksty. O tragediach, po których nie można się tak po prostu otrząsnąć. O niepokojach, które burzą wątłe fundamenty jakiegoś porządku. O kobiecej solidarności, która może okazać się najlepszym lekarstwem na zranioną duszę.
17. Hanna Bergholm: Pisklę (Hatching)
Familijny horror o hodowaniu swoich własnych potworów, zatruwaniu ciała i umysłów. Gdy w obrębie rodzinnej tkanki buduje się pokryte kolczastym drutem zasieki kuriozalnych oczekiwań, budzą się najdziwniejsze z demonów. Metafora w filmie Bergholm jest jasna i czytelna, ale ponieważ to film, który potrafi być jednocześnie odrzucający i hipnotyzujący (przecież momentami dzieją się tu dość obleśne rzeczy!), ogląda się go z niemałą fascynacją.
16. Chema Garcia Ibarra: Święty Duch (Espiritu Sagrado)
Co łączy samozwańczych ufologów z hiszpańskiego Elche, którzy wspólnie budują pomost do – ich zdaniem – totalnego doświadczenia astralnego i podejrzany, wschodnioeuropejski gang handlarzy ludzkimi organami, o którym donoszą media w kontekście zaginięcia kilkuletniej dziewczynki? Garcia Ibarra szuka najbardziej kuriozalnych powiązań, jakie można by sobie wymyśleć. I choć jego film tonie w oparach rozbrajającego absurdu, w swoim finale pozostawia nas w dojmującym mroku.
15: Park Chan-Wook: Decision to Leave
Nie żyje człowiek i w wyniku tego zajścia losy policyjnego detektywa na zawsze splatają się z piekną i nieustannie podejrzaną o coś małżonką denata. Park Chan-Wook namiętnie pozostaje niezainteresowany kryminalną intrygą (która ma w sobie ponętny urok dawnej, latynoskiej opery mydlanej), za to misternie prowadzi nas po krętym labiryncie ludzkich uczuć i emocji. Nie dajcie się zwieść pozorom – “Podejrzana” to rasowy melodramat zamknięty dla niepoznaki w szczelne ramy policyjnego procedurala.
14. Carla Simon: Alcarras
Sielankowa prowincja, letnie słońce, słodkie brzoskwinie – scenografia (nie)idealna dla opowieści o końcu świata. Dla dorosłych bohaterów filmu Simon, których problemy oglądamy jak w poprzednim filmie tej reżyserki z perspektywy ich dzieci, wiejskie życie to pasmo najtrudniejszych wyborów w palącym zbyt mocno słońcu, gdy ukochane owoce z rodzinnego sadu mają wyjątkowo cierpki smak. Paradoks współczesności – czarnym charakterem w tej opowieści staje się ekologiczna nowoczesność, którą uosabia rozwijająca się prężnie fotowoltaika, zabijająca niechcący rodzinne tradycje.
13. Ruben Ostlund: W trójkącie (Triangle of Sadness)
Nieprzebierająca w środkach satyra, w której kulminacyjnym momencie okrutnie uprzywilejowani beneficjenci (post)kapitalizmu – dosłownie – zostają wrzuceni w radośnie niekontrolowany wodospad fekaliów własnej produkcji. Mnie śmieszy. “W trójkącie” to jednak nie tylko rozkoszny, anarchistyczny karnawał skutków epidemii choroby morskiej. Doprowadził do niego ciąg wielu zdarzeń. I aż trudno uwierzyć, że punktem wyjścia był modowy casting, w którym H&M stał się symbolem mody inkluzywnej, a Balenciaga – poniżającego elitaryzmu.
12. Lucas Dhont: Close
To film o tragicznej w skutkach komunikacyjnej impotencji – dolegliwości iście współczesnej, która potrafi zniszczyć to, co najszczersze, najczulsze i najbardziej właściwe. Dhont ma niezwykły talent do opowiadania historii wyjątkowo prostych, które wybuchają przez swój mocny ładunek emocjonalny. Bliżej młodych bohaterów być się już nie da. Ich rozterki i bolączki stają się naszymi. Tak właśnie kino może uczyć empatii i oduczać zobojętnienia. Film do łzy ostatniej.
11. Martin McDonagh: Duchy Inisherin (The Banshees of Inisherin)
Najsmutniejsza komedia roku. Coś umarło, coś się skończyło w zażyłej relacji dwóch mężczyzn, wieloletniej przyjaźni, którą jeden z bohaterów znienacka postanawia drastycznie zakończyć. A ten drugi desperacko będzie chciał ją utrzymać. I tak oto irlandzkie pustkowia stają się miejscem, gdzie rozgrywa się egzystencjalny dramat o tożsamościowym kryzysie, poczuciu bezcelowości istnienia, dramatycznej potrzebie, by życie było jednak czymś więcej niż tylko trwaniem. Tylko duchy nie przeminą.