W kinie: The Survival of Kindness (Berlinale)

survival

 

THE SURVIVAL OF KINDNESS
Berlinale 2023
reż. Rolf de Heer

moja ocena: 6.5/10

 

Rolf de Heer do najmłodszych twórców światowego kina już nie należy. W branży obecny jest od lat 80., największe (choć raczej festiwalowe, ale zasłużone!) sukcesy zaczął odnosić na początku XXI wieku, niespełna 2 lata temu obchodził 70. urodziny. W australijskim kinie takie dzieła jak “The Tracker”, “Tajemnica Aleksandry” czy “10 czółen” mają status filmów niemalże klasycznych. I teraz człowiek z takim dorobkiem, po około 9-letniej przerwie, powraca ze swoim być może najambitniejszym projektem w karierze. “The Survival of Kindness” to dystopijny film drogi, głęboko alegoryczne kino, angażujące wyobraźnię (też dlatego, że całkowicie pozbawione zrozumiałych dialogów) minimalistyczne post-apo dotykające zarówno bolesnej przeszłości, jak i turbulentnej teraźniejszości. Choć główną bohaterką filmu jest Aborygenka, de Heer tylko częściowo nawiązuje tu do kwestii tragicznych relacji australijskiej ludności autochtonicznej i białych osadników, co przewijało się w jego twórczości przez lata. Tematyka jego nowego filmu jest zaskakująco uniwersalna, dotyka problemu rasizmu, ale też doświadczenia bardzo świeżego – kontrowersyjnej autokratyczności i odgórnej nakazowości realiów epoki pandemii. Ale, co najistotniejsze, to historia zbudowana z gęstej siatki symboli i metafor, nie dająca się dopasować do żadnej konkretnej czasoprzestrzeni. Chyba że za punkt odniesienia weźmiemy ‘rzeczywistość’ z “Mad Maxa” i “The Last of Us”.

Na pustynnym pustkowiu, tonący w palącym słońcu i suchym piasku, grupa ukrywających się za maskami gazowymi ludzi w zamkniętej, żelaznej klatce pozostawia, najprawdopodobniej na śmierć, czarnoskórą kobietę (Mwajemi Hussein). Zamiast pogodzić się ze swoim losem bohaterka podejmie próbę wydostania się z pułapki i uda jej się to. W tym miejscu zacznie się jej odyseja przez zdewastowaną śmiertelną zarazą krainę, w której kontrolująca broń i inne kluczowe zasoby biała społeczność rozprawia się z każdym, kto ma inny kolor skóry. Nasza przewodniczka po tej brutalnej dystopii nie ma imienia. Z napisów końcowych dowiemy się, że nazwano ją po prostu Czarną Kobietą (a napotkanych po drodze sojuszników, np. Brązową Dziewczyną i Brązowym Chłopcem). Bohaterów, tych złych i tych dobrych, odróżnia nie tylko kolor skóry, ale też język – nie są oni w stanie się ze sobą tym sposobem komunikować. My też ich dziwnych słów nie rozumiemy, ale “The Survival of Kindness” nie jest kinem niemym. Ciszę przełamuje się przeszywającymi dźwiękami natury (owadów, piasku), oddechów, metalu, strzałów z broni palnej. To naprawdę niesamowity element, budujący napięcie i narracyjną wyrazistość.

Uniwersalna wymowa filmu to jeden z jego najmocniejszych atutów. Z jednej strony, symbolika “The Survival of Kindness” ma dość lokalny, australijski kontekst związany nie tylko z historią i krzywdą, jaką autochtonom przez całe dekady wyrządzali biali kolonizatorzy. Ten współczesny dotyczy natomiast doświadczenia lockdownu oraz pandemicznych zakazów i obostrzeń, do czego w kraju na Antypodach podchodzono ze szczególną surowością. Przyjmując szerszą, nie tylko geograficznie, perspektywę film de Heera można odczytywać jako krytykę dzisiejszych stosunków społecznych, w których słabsi wykorzystywani są przez klasy uprzywilejowane, a uprzedzenia i etniczno-rasowe stereotypy ciągle trafiają na podatny grunt, usprawiedliwiając najróżniejsze, w tym też systemowe niegodziwości. Potrafię wyobrazić sobie sytuację, w której za jakiś czas “The Survival of Kindness” stanie się małym klasykiem światowego kina, bo mając na uwadze, jak w gruncie rzeczy minimalistyczny jest to film, jak bardzo niedopowiedziany i wdzięczny do interpretacji, może on chyba tylko rosnąć w percepcji widza.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.