DISCO BOY
Berlinale 2023
reż. Giacomo Abbruzzese
moja ocena: 7/10
Do odważnych świat należy, dlatego dwoje młodych Białorusinów przekracza granicę z Polską, pokonując pierwszą przeszkodę, by dotrzeć tam, gdzie sobie zaplanowali, czyli do Francji. Plan mają jasny. Chcą dołączyć do francuskiej legii cudzoziemskiej, bo za wzorową służbę w kraju nad Sekwaną najpierw obiecują kartę stałego pobytu, a po kilku latach obywatelstwo. Perspektywa bliska i daleka jednocześnie, ale na pewno kusząca. Dramatyczna, emigrancka odyseja to zaledwie krótki wstęp do zdecydowanie bardziej oryginalnej historii i jeszcze bardziej intrygującego filmu. Halucynogennej baśni umiejscowionej w realiach “Plutonu” Oliviera Stone’a, przesiąkniętej postkolonialnym fermentem opowieści o zagubieniu, poszukiwaniu samego siebie i odkupieniu. Alexei (Franz Rogowski) już w trakcie wojskowego szkolenia okazuje się całkiem obiecującym rekrutem. Zdyscyplinowanym, posłusznym i wytrzymałym facetem. Rytmiczna powtarzalność musztry, specyficznie kadrowana mechanika ćwiczeń czy namacalna bliskość męskich ciał z malarską surowością kadrowane przez obiektyw znakomitej Hélène Louvart budzą skojarzenia z “Piękną Pracą” Claire Denis, ale to raptem jedna część asymetrycznego tryptyku, jakim jest “Disco Boy”.
Atuty Alexeia zostają we francuskim oddziale docenione. Mężczyzna zostaje wybrany na członka specjalnego oddziału, który ma odbić z rąk nigeryjskich rebeliantów europejskich zakładników. Misja wydaje się słuszna, ale rzeczywistość tam na miejscu, w sercu afrykańskiej dżungli, odsłania inne oblicze świata, w którego obietnice uwierzył Alexei. To też tam losy przybysza ze Wschodu na zawsze połączą się z walczącym w Delcie Nigru o swoich ludzi i ziemię afrykańskim bojownikiem.
Pupil europejskich filmowców, Franz Rogowski, to idealny człowiek do grania ról, gdzie jego wrodzona, szorstka delikatność, magnetyczna nieatrakcyjność i skłonność do wymownego mamrotania sprawiają, że Niemiec może wcielić się w każdą postać, a zarazem w bohatera podobnego absolutnie do nikogo, kogo znamy. W “Disco Boyu” najbliższy staje się mu paradoksalnie silny, charyzmatyczny buntownik z Afryki Jomo (Morr Ndiaye), a nie marzący o zachodnim paszporcie (i nowym, francuskim imieniu) koledzy z oddziału. Alexeia, podobnie jak Nigeryjczyka, najmocniej zawiodą ci, którym zaufał. Sprowadzając to zaufanie do kategorycznego wypełniania odgórnych rozkazów, bez kwestionowania słuszności własnych działań. Gdy legionista odlatuje z Afryki, pozostając w tle Deltę Nigru, dosłownie pożeraną przez potężną rafinerię, przeciwko której walczył (i ostatecznie przegrał) Jomo, ciągnie za sobą także duchy zmarłych pogrzebanych w afrykańskiej ziemi.
W Paryżu czeka na nas zdecydowanie najbardziej fascynująca odsłona perypetii Alexeia. Dręczony wyrzutami sumienia, żołnierz w zawieszeniu czekający na kolejną misję, zatraca się w mętnych wirach nocnego życia i uwodzących ruchach egzotycznej tancerki. Odnaleźć mu ją pomoże pochodzący z Europy Wschodniej pobratymiec i właściciel klubu (Robert Więckiewicz), pojawiający się niczym ta sposobność w grze komputerowej, pozwalająca bohaterowi przejść do kolejnego poziomu, do kolejnej rzeczywistości, do kolejnego świata. Tam na Alexeia czekają już tylko rozświetlony stroboskopowymi światłami parkiet, zagubione dusze i okazja do odkupienia win.
Debiutujący w pełnym metrażu Giacomo Abbruzzese w 90-minutowym filmie zamknął zdecydowanie więcej niż się dało. Kino polityczne mówiące innym językiem, ale wspólnym tonem z zeszłorocznym zwycięzcą Sundance – “Nianią” Nikyatu Jusu, art house’owy dramat inspirowany francuskimi klasykami (Denis czy Serrą), oniryczną fantastykę, której wcale nie daleko do “Pięciu Diabłów” Lei Mysius. Klimat “Disco Boya” buduje nie tylko ciekawa fabuła, ale też te wszystkie niezbędne dziełu filmowemu elementy na czele z doskonałą pracą operatorską wspomnianej już Louvart czy pulsującą ścieżką dźwiękową autorstwa Vitalica – francuskiego DJ-a obecnego w branży od jakichś 20 lat. To film, który się ogląda, w którym się zatraca i do którego można tańczyć.