Min Bahadur Bham: Shambhala
Nepalskie kino drogi z ostatniego Berlinale, ale tylko pozornie możemy tu oddać się spokojnej kontemplacji. Bo tak naprawdę pomiędzy tymi pięknymi krajobrazami majestatycznych Himalajów kryje się całkiem ważka refleksja o roli, znaczeniu (i sile) kobiet w zamkniętych społecznościach, funkcjonujących w oparciu o proste tradycyjne i mistyczne zwyczaje. Jak je harmonijnie godzić z prawem jednostek do własnych uczuć i samostanowienia.
Clint Eastwood: Juror #2
Kino Clinta Eastwooda – często niespecjalnie efektowne i trochę “telewizyjne” – zawsze składa jedną obietnicę. Obietnicę rzetelności. Ten miks „12 gniewnych ludzi” Lumeta i “Zbrodni i kary” Dostojewskiego okazuje się nie tylko fabułą trzymającą w napięciu w sposób dość nieoczywisty, ale też ów moralny ciężar ma wybalansowany w perfekcyjny sposób. W przypadku Eastwooda wiek to faktycznie tylko liczba.
Adam Elliot: Memoir of a Snail
Przegląd najtragiczniejszych tragedii życia, rapsod o świecie pozbawionym nadziei, cichy lament nad beznadziejnością istnienia dla niepoznaki zamknięte w nieco mrocznej, ale naprawdę uroczej animacji. Jest tu bardzo czarny humor, posępna melancholia, słodkość, którą równoważy potężna gorycz. Twórca znakomitego “Mary i Max” po kilkunastu (!) latach powraca ze swoim drugim filmem, a ja się zastanawiam, gdzie ten człowiek był przez ten cały czas.
Mo Harawe: The Village Next to Paradise
O trudach bycia rodziną w realiach współczesnej Afryki. Ojciec z somalijskiej prowincji stara się zadbać o teraźniejszą egzystencję i przyszłość swojego synka, gdy na bliższym i dalszym horyzoncie nie ma właściwie żadnych perspektyw. Pomimo szorstkości świata przedstawionego i trzymania się schematów kina społecznego, z filmu Mo Harawe bije przede wszystkim szlachetny humanizm.
Teodora Ana Mihai: Najeźdźcy (Reostat)
Gdyby Cristian Mungiu wyreżyserował ten film, a nie tylko podpisał się pod nim jako autor scenariusza, jak się finalnie stało, miałby na swoim koncie najpewniej swoją najbardziej przewrotną fabułę w karierze. Tymczasem to Teodora Ana Mihai świętuje swój największy, reżyserski sukces, opowiadając w doskonale naszkicowanej, błyskotliwej tragikomedii o tym, jak ten nasz świat jest niesprawiedliwe ułożony i co wynika ze zderzeń różnych, społecznych porządków.
Megan Park: My Old Ass
Triumf prostoty i lekkości w opowieści o tym, że w życiu należy iść zawsze własną drogą, podejmować własne decyzje, uczyć się na błędach, cieszyć się dobrymi chwilami i oswajać te trudniejsze momenty. Typowe indie feel good movie, w którym oczywiście musi być trywialny happy end, ale nim do niego dochodzi, naprawdę dzieją się fajowe rzeczy. Film, który ma serce po absolutnie właściwej stronie.
Matthew Rankin: Mowa wspólna (Une langue universelle)
Gdyby ktoś pytał, czy można trochę sobie drwić z klasyki irańskiego kina, to Matthew Rankin mówi, że jasne. W wielu kanadyjskich filmowcach płynie krew rasowych, filmowych surrealistów i takie właśnie podejście do kina proponuje też twórca “Mowy wspólnej”. Zaciera granice między znaczeniami, kulturami, językami, tożsamościami, by niczym Roy Anderson albo Aki Kaurismäki zadawać ważne pytania o istotę człowieczeństwa. Najbardziej absurdalny film roku i rozczulający swoim autorskim stylem opowiadania.
Alonso Ruizpalacios: La Cocina
Rzeczywistość zabieganej, głośnej, chaotycznej kuchni na zapleczu nowojorskiej restauracji jako metafora rozterek i bolączek dzisiejszej, imigranckiej Ameryki. Praca kamery i montaż iście wirtuozerskie. Mniej uderzające szczerą emocją niż “The Bear”, ale w tym całym harmiderze są ściskające serce momenty. Tym bardziej są one uderzające, gdyż wiadomo, iż ci bohaterowie są naprawdę daleko od kuchennych rewolucji, które poprawiłyby ich położenie.
Toshihiko Tanaka: Rei
Najlepszy film ostatniego festiwalu w Rotterdamie w estetyce slow cinema kryje zaskakująco przestępną, rozbudowaną, często melodramatyczną wręcz fabułę. Ponad 3 godziny szlachetnej zadumy nad emocjonalną kondycją porozbijanych życiowo trzydziestolatków. Trochę o tym, że gramy w improwizowanym teatrze własnego życia, jesteśmy tylko i aż elementem (właściwie zawsze pięknego, nie ważne czy miejskiego, czy rustykalnego) krajobrazu oraz co zyskujemy (i tracimy) w relacjach z innymi ludźmi.
Gints Zilbalodis: Flow
Animacja dla dzieci małych, ale też tych dużych. O porozumieniach ponad podziałami, potrzebie solidarności i jedności, gdy świat ogarnia apokalipsa. Choć z ekranu nie pada żadne słowo, a bohaterami filmu są walczące z burzliwymi siłami natury zwierzęta, “Flow” mówi bardziej sugestywnie o środowiskowych i ekologicznych wyzwaniach, przed którymi stoi ludzkość, niż jeden dokument czy fabuła. A przy tym jest tu też nadzieja i duchowe ukojenie.