10. Phạm Thiên Ân: W żółtym kokonie (Bên trong vỏ kén vàng)
Rodzinna tragedia jako klucz otwierający drzwi do labiryntu zbudowanego z tajemnic własnego jestestwa. Tu zjawy z przeszłości zwiedzają sobie pospolitą teraźniejszość, a rzeczywistość łatwo pomylić z sennymi halucynacjami. W dziennym słońcu ludzkie twarze wyglądają może i znajomo, ale gdy okolice swowija gęsta mgła i deszcze niespokojne pozostają po nich jedynie powidoki wspomnień i zwodnicze projekcje własnego umysłu. Apichatpong, Tsai i Kaufman dają grubego, tłustego lajka temu filmowi. Ja też.
9. Aki Kaurismäki: Opadające liście (Kuolleet lehdet)
Kaurismäki jest reżyserem paradoksów. Jest twórcą całkowicie zmyślonych światów, które zarazem bywają zadziwiająco bliskie tym rzeczywistym. Jego filmy przedawkowują absurd i groteskę, będąc przy tym śmiesznie nieśmieszne, ale też potrafią emocjonalnie dotykać sedna spraw i dostarczać wzruszeń. Ten anty rom-com o mijających się kochankach, którym los, bieda i społeczne odrzucenie bezczelnie grają na nosie, już jest Kaurismäkową klasyką.
8. Nuri Bilge Ceylan: Wśród wyschniętych traw (Kuru Otlar Üstüne)
Zjawiskowe studium ludzkiego egoizmu i refleksja nad bodźcami, motywacjami i impulsami do tego, że człowiek działa i zachowuje się tak, a nie inaczej. Kilku i kilkunasto minutowe filozoficzno-polityczno-społeczne dyskusje przy stole ogląda się jak rasowe kino akcji. Pojęcie wojny na argumenty nabiera tu cech totalnych. Sporo ponad 3h w fotelu, a ja nie odjęłabym nawet minuty.
7. Andrew Haigh: All of Us Strangers
Prawdziwe ghost story, miejska baśń bez obietnicy happy endu. Bohater żyje w zawieszeniu pomiędzy traumatyczną przeszłością, z którą nie chce się pogodzić i którą rozpamiętuje, a patologicznie samotną teraźniejszością, naznaczoną bojaźliwością, wycofaniem, głęboką melancholią. Z nich kiełkują kolejne traumy, żale i niewykorzystane szanse. Decyzje, których naprawienie będzie zawsze już po prostu niemożliwe. Rany do rozdrapywania przez kolejne lata i dekady. Pewnie do kresu dni.
6. Tran Anh Hung: Bulion i inne namiętności (La Passion de Dodin Bouffant)
Trần Anh Hùng we Francji kręci najbardziej francuski melodramat, jaki może istnieć. To w dodatku melodramat kulinarny, przy którym nagrodzona Oscarem uczta Babette wygląda jak wypad do baru mlecznego za rogiem. Jedzenia używa się tu tylko po to, by pokazać miłość dwojga ludzi, która narodziła się i rozwijała w wyniku dzielenia wspólnej pasji. W kuchni podczas smażenia, duszenia, gotowania i flambirowania wymyślnych potraw, które para uwielbiała wspólnie przygotowywać. To pyszne i autentycznie wzruszające kino.
5. Víctor Erice: Cerrar los ojos
Wielki powrót wielkiego Victora Erice. Szkatułkowy film: staromodny, szlachetny i piękny. I czego w nim nie ma! Duchologiczna nostalgia, przeszłość okazująca się kluczem do teraźniejszości, autentycznie frapująca zagadka i w końcu kino jako nośnik pamięci i wytrych otwierający zamknięte wspomnienia. Do łzy ostatniej.
4. Celine Song: Poprzednie życia (Past Lives)
Debiut Celine Song można uznać za melodramat na miarę swoich czasów. Mamy w nim przecież rozpisaną na dekady, miłosną historię, rozdzielanych przez różnorodne, obiektywne okoliczności “spóźnionych kochanków” i notorycznie piętrzące się na ich drodze przeszkody. W tle przemiany kulturowe, społeczne i technologiczne. Bohaterowie być może zawsze będą czegoś żałować, a ich życia na stałe spowije melancholijna zaduma nad tym, czy, toczy się ono wedle najlepszego scenariusza, ale to nie oznacza, że ich równoległe egzystencje będą niepełne lub mniej szczęśliwe. W tym wcieleniu będą po prostu inne.
3. Laura Citarella: Trenque Lauquen
Zbudowany z zagadek, tajemnic, niedopowiedzeń dramat o zniknięciu kobiety, która zatraciła się w prywatnym śledztwie, które postanowiła przeprowadzić, odnajdując w zakurzonej książce przypadkiem stare listy miłosne. Ponad 4 godziny labiryntowej opowieści, której tonacja i tematyka zmieniają się wielokrotnie. Kino bliskie arcydziełu, doznanie totalnie, film, który wciąga całkowicie. Do wielokrotnego oglądania. Jeśli szukać jakichś konotacji i powiązań, można by wskazać “Twin Peaks”, ale Citarella ma własny styl, łączący estetyki, które połączyć nie łatwo – kryminał, kino przygodowe, dramat egzystencjalny. Być może to powinien być tegoroczny nr 1.
2. Yorgos Lanthimos: Biedne Istoty (Poor Things)
Film całkowicie wart swojego hype’u, wspaniałe i angażujące kino. Pełne polotu i świeżości. Triumf nieskrępowanej fantazji i odwagi. Przyszły klasyk kina emancypacyjnego. Już dawno na ekranie nie oglądałam tak cudownej, choć niecodziennej bohaterki. Sporo tu też soczystego/pikantnego humoru. Bombastyczna scenografia, jakiej nigdzie jeszcze nie było. Plus Lanthimos sprawił, że “Barbie” jako film nie ma absolutnie żadnego sensu. Być może to powinien być tegoroczny nr 1.
1. Jonathan Glazer: Strefa Interesów (The Zone of Interest)
Jonathan Glazer jest absolutnie wyjątkowym gościem w uniwersum współczesnego kina. Podczas gdy większość twórców sięga po różne schematy, bo w kinie raczej wymyślono/pokazano już wszystko, oto Glazer wjeżdża cały na biało. Nie ma drugiego takiego filmu jak “Stefa Interesów”. Zamyka on temat podejmowania tematyki Holokaustu w tekstach kultury w skupieniu się na przerażającej ‘banalności zła’, ale wybiera formę, będąca sztuką wykraczającą poza ramy tradycyjnego dzieła filmowego. To doznanie wizualne i dźwiękowe, psychologiczny koszmar śniony na jawie. W pewnych momentach bardziej zaczepno-oskarżycielski performance niż kino, jakie znamy. Z jednej strony mieliśmy “Syna Szawła”, który posadził widza w samym środku machiny śmierci i destrukcji, bliżej już się nie dało. Z drugiej – Glazer, który okrucieństwo opisuje czarnym niebem poszatkowanym tu i ówdzie ognistymi smugami dymu z kominów komór gazowych i kontrastowo – obrazami spokojnego domostwa, do którego idyllicznego klimatu nie pasuje jedynie betonowe ogrodzenie z drutem kolczastym, którym towarzyszą krzyki jako wokalny element kakofonicznej, złowieszczej ścieżki dźwiękowej. Marzę o powtórnym seansie, ale też się go trochę boję. Czołowa trójka mojego podsumowania to mocarne filmy i naprawdę ciężko było wybrać ten najlepszy. Być może to “Strefa interesów” powinna być tegorocznym nr 1, ale na ten moment jest.
***