W kinie: Ja, Tonya

itonya

 

JA, TONYA
polska premiera: 2.03.2018
reż. Craig Gillespie

moja ocena: 7.5/10

 

Choć najlepszą recenzję biografii łyżwiarki z Portland popełnił niedawno Sufjan Stevens, to teraz moja kolej. Ten film to dla mnie największe odkrycie Oscarowego sezonu. Kino biograficzne, jakiego dawno (nigdy?) nie było. Biorące na warsztat jedną z najgorętszych historii w sporcie ostatnich dekad – rzekomą inspirację Tonyi Harding na atak na jej rywalkę z lodowej tafli, Nancy Kerrigan tuż przed igrzyskami olimpijskimi – i zamieniające ją w szaloną satyrę społeczną, szytą po Coenowsku grubą, groteskową kreską. Forma filmu jest niby w schemacie jaskrawego mockumentary, ale ślizga się ona tak ekspresowo od jednego punktu widzenia do drugiego, że bardziej pasuje ta brawurowa narracja do łyżwiarstwa szybkiego niż figurowego. Sama Harding u Gillespie’ego jest bohaterką zaskakująco pozytywną – dziewczynką urodzoną pośród brzydkich white trashów, córką najgorszej matki na świecie oraz żoną wyjątkowo nieodpowiedniego faceta i nieudacznika. Ale jednocześnie osobą obdarzoną taką determinacją i zadziornym charakterem, że częściowo udało jej się zrealizować niemożliwy i najśmielszy sen – zostać nadzieją i gwiazdą jednej z najbardziej skostniałych, tradycjonalistycznych dyscyplin sportowych na świecie. A łatwo nie było, bo Tonya ze swoim łobuzerskim usposobieniem, kiepskim pochodzeniem i chałupniczo szytymi kostiumami po prostu do tego środowiska nie pasowała. I Gillespie przekonuje, że choćby za tę wolę walki, heroiczny upór oraz autentyczne wstrząśnięcie drętwym i zbyt eleganckim światem łyżwiarstwa figurowego należy się Harding szacunek i wieczne upamiętnienie w filmowym panteonie sportowych sław. Co się zaś tyczy historii z Kerrigan, to wraz z upływem lat prawda co do tych tragicznych i bulwersujących wydarzeń gdzieś się rozmyła albo – jak na ekranie mówi sama sportsmenka ustami Robbie – nigdy nie było jej jednej wersji. Uwielbiam ten film za jego realizatorską przebojowość, tę nadpobudliwą pracę kamery czy błyskotliwy montaż. Oczarował mnie czarny humor i jednak śmieszno-smutna komediowość tej fabuły. Chylę czoła przed całą ekipą aktorską – w tym zwłaszcza przed wspaniałą Margot Robbie i genialną Allison Janney. Nawet dobór piosenek w “I, Tonya” to poziom mistrzowski. Ta produkcja to wyczyn na miarę potrójnego Axla w rywalizacji łyżwiarskich solistek.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.