W kinie: Dzika Grusza (Cannes)

ceylan18

 

DZIKA GRUSZA
Festival de Cannes 2018
reż. Nuri Bilge Ceylan

moja ocena: 8/10

 

“Dzika Grusza” to dzieło, przy którym oddychamy dokładnie takim samym powietrzem, jakie unosi znad przerzucanych w trakcie skupionej lektury stron wielkiej powieści. Dostojewskiego, Steinbecka, Nabokova, Márqueza. Nowy film Turka to tego kalibru produkcja. Nie dosłownie, bo każdy, kto kiedykolwiek obcował z gęstym, wymagającym cierpliwości kinem Ceylana wie, że precyzyjniejszej, literackiej konotacji należałoby szukać w przypadku tego reżyser w rejonach Czechowa. Miasteczko Çan w północno-zachodniej części Turcji wygląda jesienią uroczo. Złote liście opadają z drzew, delikatnie muskane coraz chłodniejszym wiatrem. Ostatnie w roku tak jasne promienie słońca oświetlają brunatną ziemię, nadając jej koloru dojrzałej pomarańczy. Jednak nawet najładniejsze widoki, ani tym bardziej zamazane wspomnienia z dzieciństwa nie przywrócą Sinanowi wiary w to miejsce, a zwłaszcza w ojca. Nauczyciela wpędzającego bliskich w długi przez hazardowy nałóg, upartego faceta, którego zdaniem zrezygnowanej małżonki, nie osądza już tylko ukochany pies. Sinan wraca w rodzinne strony, bo właśnie w pobliskim mieście ukończył pedagogiczne studia i musi przygotować się do nauczycielskiego egzaminu. Bardziej niż nauka zaprząta go jednak własna powieść, którą ten napisał i próbuje wydać, szukając do tego sponsorów. Trudno jednak zyskać sobie ludzką sympatię, gdy o krajanach, dawnych znajomych i krewnych ma się niskie mniemanie, uważa się ich za ograniczonych i ponuro zasiedziałych w jednym miejscu oraz niespecjalnie się to ukrywa w interakcjach i rozmowach z nimi. Z arogancją i sarkazmem Sinan traktuje zarówno dawną sympatię ze szkolnych lat, burmistrza, którego prosi o wsparcie czy lokalnego pisarza, samemu szukając rady w temacie swojej książki. Gdy mężczyzna rozzłości już niemalże wszystkich i spali większość mostów, swoje rozgoryczenie i pretensje skieruje w stronę borykającego się z wieloma problemami ojca.

Niespieszny, ale precyzyjny rytm filmu wyznaczają nie tylko zmieniające się we wspaniałych, plastycznych kadrach pory roku w prowincji Çanakkale, ale przede wszystkim płynnie rozciągające się w ponad 3-godzinnej fabule liczne, długie rozmowy. To właśnie one wymagają szczególnego skupienia, bo w tych wielu, ale dokładnie odważonych słowach kryją się wszystkie żale, pretensje, oczekiwania i rozczarowania – minione i przyszłe, które definiują stosunek Sinana do własnych korzeni, ojca, miejsca pochodzenia, ludzi. Ujawniają motywację dla jego desperackiej, a tak nieporadnej chęci ucieczki z rodzinnych stron, odcięcia się od prowincjonalnej przeszłości i udowodniania – sobie i innym – tej intelektualnej i społecznej wyższości.

Jak to jednak często bywa, pycha kroczy przed upadkiem, a jabłko – albo w tym przypadku gruszka – pada niedaleko od drzewa. Coraz bardziej zasiedziały i niepewny własnych planów na przyszłość Sinan zaczyna zdawać sobie sprawę, że jednak nie różni się jakoś mocno od znienawidzonego rodzica i tych wszystkich ludzi dookoła. Ostateczna epifania w tym temacie przyjdzie z czasem, po kolejnych, życiowych potknięciach i zawodach. Gdy w końcu uregulowane zostaną wszystkie finansowe długi, do uregulowania pozostanie już tylko stosunek do ojcowizny. Ukryty w pustym, sfatygowanym portfelu rachunek naliczy tę należność w kilku cichych łzach i milczącym pojednaniu.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.