W kinie: Siedzący Słoń (NH)

sslon

 

SIEDZĄCY SŁOŃ
Nowe Horyzonty 2018
reż. Hu Bo

moja ocena: 8/10

 

Niestety ciągnie się za tym poruszającym filmem jeszcze bardziej łamiąca serce historia jego twórcy. Młodego i diabelnie zdolnego reżysera z Chin, do którego fan clubu jako jeden z pierwszych zapisał się wielki Béla Tarr. Hu Bo popełnił samobójstwo nim w ogóle miał szansę spaść na niego cały ten splendor związany z jego debiutanckim dziełem. Dziełem absolutnie wyjątkowym i pośmiertnie naznaczonym tragicznym losem swojego twórcy – jego depresją i indywidualnie odczuwanym bólem istnienia. Mając to w pamięci, nie dziwi fakt, iż zafundowano nam doświadczanie 4-godzinnego studium pesymizmu totalnego i całkowitej niewiary w świat i ludzi. Gęstego od cierpienia, rozczarowania i żalu. Zbiorowy portret różnych nieszczęśników – pary nastolatków, starszego pana z sąsiedztwa, drobnego gangstera – skondensowany w zwartej perspektywie czasowej, którzy regularnie w życiu przyjmują dotkliwe ciosy. A to od szkolnego mięśniaka, który znalazł sobie łatwą ofiarę. Ale także od matki, widzącej w córce tylko to, co najgorsze. Albo od dorosłego syna, który wykalkulował sobie, że nie bardzo opłaca mu się mieszkać ze starym ojcem pod jednym dachem. W końcu w człowieku musi więc wykiełkować to przekonanie, że tych upokorzeń jest już po prostu za dużo. Koalicja poniżanych, jaka rodzi się w “Siedzącym Słoniu”, nie ma jednak w sobie nic z gniewnego, romantycznego buntu. To raczej chaotyczny akt desperacji, mający dać tę iskierkę nadziei, że możliwe jest życie bardziej znośne i mniej bolesne. I jak to wspaniale jest opowiedziane – bez taniego wyciskania łez, bez epickich, doniosłych metafor społecznych. Chińska współczesność szarych blokowisk, duszonych przez niewidzialny smog brudnych ulic i bezdusznych skupisk ludzkich pasożytuje na tragicznej egzystencji bohaterów, ale jej nie determinuje. Wszystko jest ostatecznie dziełem człowieka, także krzywda, cierpienie, złudzenie, że los można odmienić. Nie tylko zaimponował mi Hu Bo tym, jak precyzyjnie opowiada w jednym, szalenie spójnym filmie te kilka historii czy też, jak finezyjnie łączy ze sobą te wątki, jak płynna i pełna to jest narracja. To bowiem wygląda tak, jakby reżyser posiadał tę doskonałą intuicję, że akurat w tym miejscu należy zrobić montażowe cięcie, albo właśnie tu powrócić do innego bohatera. Każdemu oddaje sprawiedliwy czas ekranowy, życiowe boleści każdego z nich zdają się być kapitalnie przez chińskiego twórcę rozumiane. Integralność tego filmu w jego pesymistycznej wymowie, naturalność w ukazaniu tego, co wyjątkowo nieefektowne, bo przerażająco gorzkie i minorowe łącznie razem tworzą autentycznie wielką, lecz ponurą wizję świata, którego podstawowym budulcem jest ludzkie cierpienie. I – co najbardziej zatrważające – nic w “Siedzącym Słoniu” nie wygląda na specjalnie wyolbrzymione czy przeszarżowane.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.