W kinie: Królowa Strachu (WFF)

krolowastrachu

 

KRÓLOWA STRACHU
Warszawski Festiwal Filmowy’18
reż. Valeria Bertuccelli

moja ocena: 6.5/10

 

Ta dobrze przyjęta na początku roku w Sundance, argentyńska produkcja ma swoje za uszami – w pierwszej kolejności bełkotliwy neurotyzm swojej bohaterki, a dalej choćby ten drażniący świat jak bańka mydlana, gdzie nawet śmierć (oczywiście nie mogło takiego wątku zabraknąć) wygląda “modnie i elegancko”. “Królowa Strachu” posiada jednak potężny atut pod postacią Valerii Bertuccelli, która oddała temu projektowi całe swoje serce i duszę. Nie tylko film wyreżyserowała, napisała scenariusz, uczestniczyła na wielu etapach jego powstawania. Przede wszystkim zagrała w nim główną rolę Robertiny – sławnej aktorki stojącej na rozdrożu życiowych i zawodowych dróg, która na chwilę przed premierą ważnego dla jej kariery, teatralnego przedsięwzięcia, doznaje mikro olśnień, uzmysławiających jej pustkę tej stylowej egzystencji, którą wiedzie. Co ważniejsze, zaczyna też dostrzegać przyczyny tego stanu rzeczy. Pomimo pewnej sztuczności, która jest – nomen omen – naturalna dla filmów o duchowych bolączkach reprezentantów ‘pierwszego świata’, w Robertinie/Valerii, jej niezdecydowaniu, melancholii i strachu, przebija się sporo autentyzmu, co sprawia, że nasza bohaterka staje się tak po ludzku sympatyczna. Trzyma się kciuki za to, by wyrwała się z sukcesem z impasu, w jakim się znalazła i który kłuje ją we wnętrzu. Bertuccelli w godny podziwu sposób zapełniła całą sobą niemalże każdą minutę czasu ekranowego, tę wymagającą filmową przestrzeń i mnie przekonała, że nie jest żadną królową strachu, ale prawdziwą królową filmu, który powstał tylko dla niej i tylko z nią ma tyle sensu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.