W kinie: Bracia Sisters (AFF)

sistersbro

 

BRACIA SISTERS
9. American Film Festival
reż. Jacques Audiard

moja ocena: 5.5/10

 

Historia o trudnym braterstwie – trochę jak z antycznej tragedii, trochę jak z biblijnej przypowieści – ubrana w kostium realiów XIX-wiecznej Ameryki. Czasów, kiedy określenie Dziki Zachód nie mogło brzmieć bardziej dosłownie. Wtedy to bowiem na odległy kontynent przybywali emigranci z całego świata ze swoimi nadziejami i marzeniami na lepsze życie. W gorączce złota budowano miasta i miasteczka, w których rządzili majętni nuworysze, ochraniani przez sprawnych rewolwerowców. Bo wtedy sprawiedliwość wymierzało się właściwie na własną rękę. W stanie Oregon posadę u niejakiego Komandora (Rutger Hauer) znaleźli tytułowi bracia Sisters: porywczy Charlie (Joaquin Phoenix) i melancholijny Eli (John C. Reilly). Żywioły względem siebie jak ogień i woda, złączeni wspomnieniem naznaczonego cierpieniami dzieciństwa u boku ojca-pijaka i kolejnymi zleceniami od swojego szefa, w których – zwykle bezpardonowo i krwawo – muszą rozprawiać się z tymi, którzy zaleźli ich pracodawcy za skórę. Jednym z takich delikwentów jest niepozorny chemik Warm (Riz Ahmed), który twierdzi, że odkrył formułę, pozwalającą efektywniej wydobywać złoto z amerykańskich potoków. To człowiek, który nie tyle chce się dorobić, ale przede wszystkim wykorzystać tak zdobyty majątek na budowę sprawiedliwej i demokratycznej wspólnoty gdzieś w Teksasie. Do swojej idealistycznej wizji Warm przekonał już Morrisa (Jake Gyllenhaal) – kolejnego współpracownika Komandora. Musi jeszcze uciec braciom Sisters, albo ich również zaprosić do współpracy. Jacques Audiard ma iście fanowski stosunek do tradycji westernów osadzonych w czasach amerykańskich pionierów. Ta estetyka i epoka ewidentnie go fascynują. Dlatego właśnie historyczne tło kolejnej przygody braci Sisters wygląda tak atrakcyjnie i wciągająco. Co innego już sama opowieść o ludzkich relacjach w tych osobliwych czasach, którą tworzą nużące swoim sentymentalizmem klisze fabularne. Postacie Charlie’go i Eli w tym kontekście bronią się swoją porządnie nakreśloną rodzinną i zawodową historią, ale już taki Morris – podatny na utopijne fantazje filozof w kowbojkach i kronikarz-amator – w uniwersum filmu Audiarda sprawia wrażenie przybysza z innej galaktyki. Zaskakująco łatwo bohaterowie zmieniają też motywacje swoich działań, dlatego zmiana, która ostatecznie w nich zachodzi, wiarygodnie to może wygląda na poziomie napisanego scenariusza. Audiard stara się sugerować, że wiele rzeczy dojrzewa w bohaterach, bo zmienia się świat wokół nich. Bracia Sisters przy okazji polowania na Warma po raz pierwszy wyjadą poza Oregon, zobaczą ubikację ze spłuczką i zaczną prowadzić profesjonalną toaletę jamy ustnej za pomocą szczoteczki i pasty do zębów. Ale przecież to nie z tego powodu zmienią swoje nastawienie do rzeczywistości. Nie z tego powodu wybiorą kolejny kierunek swojej wędrówki. Francuski reżyser niezbyt przekonywująco pokazał te zależności. W intensywniejszych momentach okazał się ponadto zbyt wycofany, w chwilach fabularnego oddechu brał go aż za bardzo, więc pozbawił film sensownego tempa. A w kategorii kontemplacyjnego westernu przegrywa wyraźnie chociażby z taką Kelly Reichardt. Dla mnie „Bracia Sisters” są dowodem na to, że Audiard z odważnego, wyrazistego twórcy przeobraził się w branżowego domatora, hołdującego klasycznym, ładnym, prostym formom i schematom męskiego kina.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.