W kinie: Werk ohne Autor (Berlinale)

werkohne

 

WERK OHNE AUTOR
LOLA at Berlinale 2019
reż. Florian Henckel von Donnersmarck

moja ocena: 6/10

 

Uważam, że krytyka po weneckiej premierze nowego filmu autora “Życia na podsłuchu” obeszła się z “Werk ohne Autor” zbyt surowo. Jasne, że to dzieło w swoim epickim rozmachu i tematycznej powadze pachnące powieściową naftaliną, ale narracyjnie poprowadzone bardzo koronkowo, inteligentnie i starannie. Trzy godziny minęły mi tu całkiem szybko. W filmie von Donnersmarcka równolegle rozwijają się dwa wątki, oba łączy osoba Kurta, którego poznajemy w przededniu wybuchu II wojny światowej jako małego, wrażliwego chłopca, od młodej ciotki odbierającego lekcje o sztuce. Elisabeth potrafiła z równą ekstazą traktować wyszydzane przez nazistowską władzę malarstwo abstrakcyjne oraz służbę Führerowi, ale jej ekscentryzm i anormalne zachowania potraktowano jako psychiczną chorobę. W III Rzeszy takie jednostki brutalnie eliminowano ze społeczeństwa. Postać Elisabeth na zawsze pozostanie mglistym, ale wiecznie żywym wspomnieniem w pamięci chłopaka. To ona ukształtuje jego artystyczną duszą, odchodząc z pola widzenia z przesłaniem, by Kurt nigdy nie odwracał wzroku. Zwłaszcza od tego, co piękne, bo prawdziwe. Minie sporo czasu, nim Kurt pojmie znaczenie tych doniosłych słów. Powojenne losy bohatera uwięzią młodego artystę najpierw w realnym socjalizmie DDR, później w karykaturalnych realiach zachodniej sztuki współczesnej, stanowiąc nader wyraźny komentarz o roli artysty i konieczności dopasowywania się do uwarunkowań społecznych. W dorosłym życiu Kurtowi towarzyszyć będzie Ellie, której ojciec ukrywa sekret z nazistowskich czasów związany z losami rodziny chłopaka. Nie trzeba było budować zależności pomiędzy postaciami w aż tak jaskrawy sposób. Bezbarwnemu stoicyzmowi Toma Schillinga w roli Kurta przeciwstawiona zostaje kiczowato demoniczna aura Sebastiana Kocha grającego ojca partnerki, żywiołowa dziwaczność Saskii Rosendahl (Elisabeth) walczy z przesłodzoną poczciwością imienniczki jej bohaterki, w którą wcieliła się Paula Beer. Najbardziej mnie jednak zaskoczyło, że von Donnersmarck nie poszedł prostą ścieżką do kojącego finału. Wiele krzywd w tej historii nie zostanie wyrównanych, nie każdy grzech rozliczony, nie wszystkie demony przeszłości uśpione. To film, który czasem w zbyt nadęty, ale przejmujący sposób mówi, że czasem łatwiej jest odnaleźć równowagę w życiu, aniżeli odzyskać i rozliczyć przeszłość.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.