W kinie: Krew Boga

krewboga

 

KREW BOGA
polska premiera: 14.06.2019
reż. Bartosz Konopka

moja ocena: 4.5/10

 

Na próżno szukać we współczesnym kinie tak mistrzowskiego wizualnie, ambitnego i śmiałego w swojej artystycznej wizji dzieła jak “Krew Boga” Bartosza Konopki. Oraz filmu, który pomimo swojego wizjonerstwa poniósłby jednocześnie tak bolesną porażkę. Surowy ekspresjonizm wzięty z “Valhalla Rising” Refna, filozoficzne rozważania kalibru “Milczenia” Scorsese, ale efekt bliżej katastrofalnego “Walsera” Libery aniżeli głębokiego kina religijnego niepokoju. Do krainy pogan przybywają dwaj misjonarze. Ich celem jest nawrócenie mieszkańców tej ziemi, jeśli ich misja się nie powiedzie, królewskie wojska bezwzględnie spacyfikują to terytorium. Ludzi kościoła od celu oddala nie tylko językowa bariera, jaka dzieli ich i tubylców, ale też konflikt o wizję szerzenia wiary. Każdy z nich widzi ją bowiem inaczej. Willibrord (Krzysztof Pieczyński) woli przemawiać krzykiem i budować świątynie, podczas gdy Jan (Karol Bernacki) stawia na relacje, empatię i miłość, tworząc zupełnie niematerialną wspólnotę. Rozwój tej konfrontacji dość szybko okazuje się drogą donikąd. Staje się ona jałowa i trywialna. Poważne teologiczne rozważania łatwo zamieniają się w prostacką rywalizację sił dobra i zła. Problemem “Krwi Boga” jest też obraz samych pogan – ludzkiej masy bez właściwości lub – jeśli ktoś woli – prymitywnych dzikusów jak w amerykańskich westernach. To, co dobre w filmie Konopki ogranicza się do jego strony wizualnej. Nowatorskiej pracy kamery, tworzącej frapującą, psychodeliczną atmosferę. Zniewalającej, ziemistej szarości obrazów, balansującej pomiędzy ponurą baśnią a brutalnym realizmem. Cholerycznych zbliżeń zwłaszcza na ludzkie twarze, w których kryje się jakaś fatalistyczna tajemnica. Bez solidnej fabuły to wszystko staje się jednak “sztuką dla sztuki” – pustą stylizacją i kunsztownym kaprysem.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.