W kinie: Judy

judy

 

JUDY
polska premiera: 3.01.2020
reż. Rupert Goold

moja ocena: 6/10

 

Kino biograficzne to wyjątkowo nieatrakcyjny gatunek filmowy. Rzadko bowiem zdarza się, by z nawet najbardziej fascynującego życiorysu stworzyć oryginalną, fascynującą narrację. “Judy” niestety nie wyłamuje się z tej prawidłowości, choć nie jest też do końca aż tak sztampowym, nudnym filmem. Biografia Judy Garland – niegdyś ikony Ameryki, pamiętnej Dorotki z “Czarnoksiężnika z Krainy Oz”, od najmłodszych lat “hodowanej” na gwiazdę, której w dorosłym życiu z większą ekscytacją śledzono spektakularne upadki niż filmowe i sceniczne role – to gotowy scenariusz opowieści o krętych drogach sławy i jej okrutnej cenie, jaką płaci się całe życie. Film Ruperta Goolda tej kultowej postaci przygląda się przede wszystkim w schyłkowym etapie jej kariery. Gdy wyniszczona licznymi nałogami, fatalnymi małżeństwami i bankructwami artystka, po raz kolejny próbuje stanąć na nogi, w czym ma jej pomóc niezrażona jeszcze jej wiecznymi niedyspozycjami angielska publiczność. Garland ma być może dobrą motywację – chce znów móc zająć się swoimi dziećmi, ale niestety nie ma w sobie dostatecznie dużo siły, by wyrwać się ze schematu, jaki towarzyszył jej całe życie. Znów więc wiąże się z niewłaściwym mężczyzną, poddaje się nałogom, nie zachowuje scenicznej formy, sabotując własne występy. Retrospekcje szukają (pewnie słusznie) genezy problemów Judy w odległej przeszłości, kiedy do młodej, niezwykle utalentowanej dziewczyny przyssała się cała masa doradców, prowadząca jej karierę “we właściwym” kierunku, a przy okazji pozbawiająca jej dzieciństwa i radości z życia. Nim dziewczyna skończyła 18 lat, była już uzależniona od lekarstw, pełna kompleksów i pozbawiona pewności siebie, z czym zmagała się do samego końca. Czy w “Judy” ta opowieść jest jakoś szczególnie poruszająca? Nie do końca, bo zwłaszcza te retrospektywne części to taka gatunkowa, naftalinowa konfekcja. Świetnie w roli tytułowej wypadła natomiast Renée Zellweger – aktorka, której samej we własnej karierze towarzyszą wzloty i upadki. Oscar i niezapomniana kreacja Bridget Jones z jednej strony, z drugiej – kiepskie wybory artystyczne, okresy posuchy i równie nieudane wizyty u chirurgów plastycznych. Tutaj natomiast ona bardziej jest Judy Garland niż Renée Zellweger. Widać, że cieszy się i rozumie tę rolę, porzuca własny bagaż i nakłada ten inny, dawnej gwiazdy, który dla niej samej wydaje się jednak lżejszy i znośniejszy. Wspaniale odgrywa dziewczynkę zamkniętą w ciele dojrzałej kobiety, której nigdy nie dano szansy dorosnąć do ról, jakie na scenie i w życiu dla niej napisano.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.