W kinie: Le Sel des Larmes

lesel

 

LE SEL DES LARMES
Berlinale 2020
reż. Philippe Garrel

moja ocena: 4/10

 

Eleganckie, czarno-białe kadry i ukryte w nich życie młodego, przystojnego stolarza. Spokój prowincji i harmider wielkiego miasta. Nastrojowa muzyka – jak żywcem wyjęta z francuskiego melodramatu z lat 50. Echa Nowej Fali słychać w oddali, choć reżyser niekoniecznie się do niej przyznaje. Mimo tego wszystkiego nie sposób traktować nowego filmu Philippe’a Garrela inaczej jak opowiastki rubasznego wujka o swoich podbojach na imieniach babci, który zgodziłby się z dziennikarzem sportowym Michałem Polem, że najlepsze pączki to takie, co mają kształt piersi młodych dziewcząt. Słabość do płci przeciwnej determinuje losy Luca (Logann Antuofermo), który gdy nawet na chwilę na zawodowy egzamin zawita do Paryża, już na autobusowym przystanku nawiązuje romantyczną znajomość z dziewczyną o imieniu Djemila (Oulaya Amamra). Gdy zaś tylko wraca do domu w Prowansji, okazuje się, że właśnie w rodzinne strony powróciła jego miłość ze szkolnych lat Genevieve (Louise Chevillotte). Kobiety same wpadają w ramiona napalonego stolarza, więc ten tylko korzysta z nadażających się okazji, a że przy okazji traktuje swoje przyjaciółki przedmiotowo i egoistycznie – cóż, zdaniem Garrela, młodością można wytłumaczyć wszystko. Największy problem z “Le Sel des Larmes” polega na tym, że stworzono ten film wedle obyczajowych standardów z minionej słusznie epoki, gdzie grupa starszych panów po drugiej stronie kamery (reżyser sam podkreśla tę dysproporcję wiekową wśród ekipy), bazując na swoich frywolnych fantazjach, inscenizuje sytuacje z atrakcyjnymi aktorami, jakby w ciągu ostatnich dekad nie wydarzyła się choćby żadna rewolucja seksualna. O równouprawnieniu, feministycznej spuściźnie czy #MeToo nie wspominając. Trochę śmiechu historia z filmu Garrela daje, ale jednak więcej tu archaizmu, niefrasobliwości i obyczajowej żenady.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.