Netflix: Biały Tygrys

whitetig

 

BIAŁY TYGRYS
polska premiera: 22.01.2021
reż. Ramin Bahrani

moja ocena: 5/10

 

Karierę Ramina Bahraniego ciężko nazwać spektakularną, a jego samego twórcą o uznanym dorobku i wyrazistym stylu. Sama w jego filmografii dostrzegam raptem jeden tytuł, który w swoim czasie zwrócił uwagę (bardziej krytyków niż widzów) na amerykańskiego reżysera o irańskich korzenieniach. “Goodbye, Solo” dostało zasłużoną nagrodę od dziennikarzy w Wenecji oraz zyskało rozgłos po drugiej stronie oceanu. Oczywiście na tyle, na ile film ometkowany jako kino niezależne może. Kilkanaście lat po największych swoich największych sukcesach Bahrani otrzymuje nie tylko szansę i Netflixowe zasoby (wcześniej w “Fahrenheit 451” widowiskowo zmarnował już dary od HBO), ale też doskonały materiał źródłowy – wyróżnioną Man Brooker Prize, bestsellerową książkę Arvinda Adigy. Epistolograficzna powieść hinduskiego pisarza opowiadała historię małomiasteczkowego biedaka jakich w Indiach żyje miliony, który zostając kierowcą bogatych nuworyszy, wykształcił w sobie siłę, która pozwoliła mu awansować w kastowym społeczeństwie. W swoim książkowym pierwowzorze historia Balrama wnikliwie opisywała świat. Pokazywała rozdźwięk uwikłania Indii w globalizację, które tylko pogłębiało ekonomiczne różnice. Uzmysławiała, jak ciężko o jednostkową emancypację i wolność, gdy człowiek od dnia swojego urodzenia uwięziony zostaje w sieci rodzinnych zależności i powinności, a silne poczucie klasowości jednych uczy bezwzględnego posłuszeństwa, podczas gdy innych utwierdza o ich uprzywilejowanym statusie. Bahrani “Białego Tygrysa” potraktował natomiast jak kolejną wariację na temat “Slumdog Millionaire”. Przez pół filmu w ogóle nie interesowała go socjospołeczna analiza, która była bijącym sercem powieści Adigy. Postawił na format kina rozrywkowego, które chyba nawet niespecjalnie czuje, bo w jego filmie najbardziej brakowało przebojowości i dobrze zbilansowanego dramatyzmu. Fabuła wraca na lepsze tory w drugiej części, ale by opowiedzieć o pułapkach globalizacji trzeba naprawdę czegoś więcej niż ujęć szklanych wieżowców wielkich korporacji w Bangalore i czerwonych toreb wypełnionych łapówkami dla polityków ze świecznika.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.