W kinie: Zola (NH)

zola

 

ZOLA
Nowe Horyzonty 2021
reż. Janicza Bravo

moja ocena: 3/10

 

Wszystko, co mnie denerwuje i wkurza w filmie Janiczy Bravo, kryje się w genezie jego powstania. “Zolę” zainspirowała historia opisana w raptem 140 znakach Twitterowego wpisu. Autorka, kelnerka z Detroit, w barwny i żywiołowy sposób w tak skondensowanej formie streściła swoją przygodę, gdy poznana w knajpie nieznajoma zaoferowała jej wspólny wyjazd do Tampy celem łatwego i szybkiego zarobku w nocnych klubach Florydy, ale zamiast tego dziewczyna wpakowała się w nie lada kłopoty. Wypadowi towarzyszły nieoczekiwane atrakcje – prostytacja, samobójcze próby i nieudane morderstwa. Wpis zaczął żyć swoim życiem, aż w końcu zainteresował dziennikarzy, a później filmowców. Za ekranizację szalonego tweeta początkowo mieli wziąć się bracia Franco, ale w końcu projekt trafił do Bravo. Reżyserka stworzyła dziwaczny twór – kino drogi, w którym bohaterami są ludzie ze społecznych marginesów, jakim w swoim kinie głos oddaje Sean Baker. Tyle tylko, że w “Zoli” striptizerki pozostają striptizerkami uzależnionymi od mediów społecznościowych, prostytucja nie ma żadnego drugiego dna i społecznego kontekstu, a alfonsi i kolesie ze spluwami mają właściwości bohaterów z podrzędnych kreskówek dla dorosłych. Mam wrażenie, że Bravo bardzo chce, by jej film miał polot i humor jak “Mandarynka” Bakera, był wystrzałowy niczym „Spring Breakers” Korine’a i przenikliwy jak „American Honey” Arnold, ale jest ciężkostrawną karykaturą każdego z tych wymienionych tytułów. “Zola” pozostaje tym, czym była od początku. Nieskładną, irracjonalną narracją przedłużającą do półtoragodzinnego seansu podkoloryzowany wpis z Twittera.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.