W kinie: Mass (AFF)

mass

 

MASS
American Film Festival 2021
reż. Fran Kranz

moja ocena: 7/10

 

Bardziej niepozorną fabułę trudniej sobie wyobrazić. “Mass” to zachowujący jedność czasu i miejsca, rozpisany na czwórkę aktorów dramat rozgrywający się w skromnej salce katechetycznej w prowincjonalnym kościele. Można by wręcz pomyśleć, że to adaptacja niszowej sztuki teatralnej albo film nakręcony w ekstremalnych, pandemicznych okolicznościach, które wymagały, by na planie zdjęciowym znajdowało się jak najmniej osób, jak to tylko możliwe. To prawda, że “Mass” to wyjątkowo niefilmowe doświadczenie. To coś znacznie głębszego i poważniejszego. Tym bardziej zaskakuje ten film, gdyż za kamerą stanął tu niejaki Fran Kranz – aktor najbardziej znany z roli w “Domu w głębi lasu”, który ostatnio przewartościował swoją karierę i został reżyserem. Bez dużego doświadczenia, ale za to z niewiarygodnym wyczuciem niuansów, czego wymaga tak minimalistyczna w środkach narracja, Franz wytworzył iluzję prywatności oglądanej historii, niemalże osobistego uczestnictwa w czymś autentycznym i przeszywającym. Nim dojdzie do kluczowego spektaklu, “Mass” zaczyna się od dziwnego prologu. Na plebanii małego kościoła episkopalnego zarządczyni parafii nerwowo krząta się po pomieszczeniach, jedno z nich przygotowując dla gości, którzy wkrótce mają się tu pojawić. Kobieta drży o każdy detal, niepokoi się o próbę chóru, z której dźwięki mogą być słyszalne w salce, stara się, by wszystko było w jakimś stopniu idealne. Gotowość jak co najmniej na przyjazd delegacji z Watykanu. Sprawdzi to jeszcze wizytująca miejsce przed przybyciem gości urzędniczka – jak się okaże później, mediatorka pośrednicząca w kontakcie dwóch stron. Ten wstęp wprowadza do fabuły nurtujący element rezonującego napięcia. Nie poznajemy celu tego spotkania ani jego tematu. Dowiadujemy się o nim bardzo niewiele – dotyczy delikatnych spraw, wymaga wrażliwości i przestrzeni, która będzie neutralna, nieprzytłaczająca, ale też przytulna.

W końcu na teren parafii przybywają wyczekiwani z niepokojem uczestnicy spotkania. Dwie pary w średnim wieku zostają wprowadzone do przykościelnej salki, siadają przy stole i zostają sami, by zrobić to, po co tu przyjechały. Zaczną od kurtuazyjnych grzeczności i kontrolnych, nieinwazyjnych pytań, ale od samego początku, gdy ta czwórka pojawi się na ekranie, czuć, że ich relacji towarzyszą wielkie emocje. Za nimi kryje się bowiem tragedia, która na zawsze złączyła te osoby i rozbiła ich życia. Każdej w zupełnie inny sposób. Po jednej stronie zasiedli Gail (Martha Plimpton) i Jay (Jason Isaacs), rozpaczający rodzice, którzy w szkolnej strzelaninie stracili syna. Po drugiej – Linda (Ann Dowd) i Richard (Reed Birney), to ich dziecko z bronią wkroczyło do szkoły, gdzie zabiło kilkunastu swoich rówieśników. Bardzo łatwo takie spotkanie przeobrazić w konfrontację pretensji i oskarżeń o najwyższym natężeniu emocjonalnym. Emocje są wielkie, ale “Mass” skupia się na czymś innym – przepracowaniu traumy i akceptacji dla cierpienia, które każdy doświadcza inaczej.

Esencją filmu jest proces dochodzenia do pewnych wniosków czy wręcz objawień (z perspektywy bohaterów), co jest trudniejsze w sytuacji, gdy traumatyczne zdarzenie wydarzyło się raczej dość dawno temu, zostało przepracowane w warstwie faktów wyjątkowo wnikliwie, a mimo to – po stronie ofiar – mimo upływających lat, wyuczonych na pamięć szczegółów z policyjnych raportów, zakończenia sądowych procesów dalej pojawiają się wątpliwości i pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Ten zagmatwany, bolesny krajobraz Kranz oddaje niewyszukanymi środkami – płynną pracą kamery, bez gwałtownych skoków na zapłakane twarze skrzywdzonych rodziców oraz naturalnością ich dialogu. “Mass” najmocniej uderza, gdy wychodzi na jaw, jak jałowe w takich sytuacjach są słowa, które mogą na chwilę koić i rzucić inną perspektywę oraz rytuały przebaczenia, bo to, co pozostaje na zawsze to żal i pustka. Franz rozładowując napięcie, pokazuje puste pole w okolicach kościoła, na którym hula wiatr, króluje spokój i cisza. To banał, klisza, błahostka, a jednocześnie najtrafniejsze podsumowanie przejmującego spektaklu bólu i traumy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.