W kinie: Lewiatan (NH)

lewiatan

 

LEWIATAN
polska premiera: lipiec 2012 (Nowe Horyzonty)
reż. Lucien Castaing-Taylor, Véréna Paravel

moja ocena: 8/10

 

Nie da się ukryć, że z fabularyzowaną wersją „Gdzie jest Nemo?” nie mamy tu do czynienia. Nie tego się w ogóle spodziewałam, ale jednak zaskoczyło mnie to, co finalnie na ekranie zobaczyłam. Zacznijmy od tego, że ja i twórca opisu w festiwalowej gazetce mamy chyba inną wrażliwość, definiującą takie pojęcie jak „imponujący technologicznie i estetycznie”. Gdybym bowiem wrzuciła mój średnio wypasiony smartphone w przezroczystym, szczelnym pudełku na dno Bałtyku, osiągnęłabym zapewne podobny efekt jak w „Lewiatanie”, mogłabym zgłosić taki film do konkursu, ba, nawet go wygrać i w kolejnym roku wygodnie zasiąść w fotelu członka jury na Nowych Horyzontach… No dobra, trochę się rozmarzyłam, więc wróćmy na ziemię, a raczej na morze – na pokład rybackiego kutra. Jeśli taka łódź to muszą być też rybacy. Ci w „Lewiatanie”, co widać na pierwszy rzut oka, to najprawdziwsi fachowcy! Przez większość czasu szczelnie okryci żółtymi lub pomarańczowymi, gumowymi kombinezonami, stanowiącymi najżywszy element morskiego krajobrazu, bezdusznie i brutalnie rozprawiają się z każdym żyjątkiem, jakie złapie się w ich sieci, by móc potem trafić na stół w eleganckiej restauracji chefa Gordona Ramseya. Nasi rybacy mają też jednak ludzką stronę. Zapalą papieroska, uśmiechną się do kamery, a nawet biorą prysznic i słuchają muzyki (nie jakiegoś tam electropopu czy innego, zniewieściałego dubstepu, ale mocnego, męskiego rocka). Gdyby rybka Nemo trafiła na ten pokład, czekałby ją marny koniec w nieciekawych i sterylnie wątpliwych warunkach. Bo choć zdjęcia są niewyraźnie, łajbę w ciemnościach oświetlają tylko jej własne reflektory, można bez problemu dostrzec, że kuter to już wysłużony, nieco brudny i pordzewiały, a wśród świeżo złowionych ostryg i krabów zawieruszy się opróżniona puszka po piwie. Ten oniryczny, śmierdzący rybami mikroświat zdaje się jednak symbiotycznie współgrać z naturą. Zużyte resztki po oporządzonych, morskich stworzeniach mogą służyć jako strawa dla mewy, która w celu spożycia ostatniej wieczerzy zawitała na pokład, a po wszystkim popełniła samobójstwo rzucając się we wzburzone wody morza. Czy polecam „Lewiatana” osobom cierpiącym na chorobę morską? Niekoniecznie. Lepiej niech pozostaną przy „Gdzie jest Nemo?” lub filmach przyrodniczych z niezawodną narracją Krystyny Czubówny. I żeby nie było wątpliwości – przyznałam „Lewiatanowi” ocenę 6/6 w nowohoryzontowej skali, bo naprawdę dałam się ponieść temu niewyraźnemu, w ciemnościach uwodzicielskiemu kutrowi rybackiemu na ciemnych, nieokiełznanych wodach morskich.

 

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=wQxcfTZmob4]

 

***
Kasia na Nowych Horyzontach powered by: