BRIGSBY BEAR
Semaine de la Critique 2017
reż. Dave McCary
moja ocena: 7/10
Zaczyna się od krótkiego wprowadzenia do codzienności rodziny Hope’ów, żyjącej w domu-bunksze na pustkowiu. W domyśle – na ziemi wydarzył się jakiś kataklizm, a wychodzenie na powietrze bez maski gazowej może się źle skończyć. James – dorosły syn Teda i April – poza oglądaniem serii o Brigsbym, dziwnej hybrydzie He-Mana i Misia Uszatka, broniącego wszechświat przed zagładą, lubi też patrzeć w nocą w gwiazdy. Pewnego wieczoru na horyzoncie dostrzega światła policyjnych radiowozów. To po trwającym wiele lat śledztwie detektywi jadą aresztować Hope’ów, którzy porwali Jamesa, gdy ten był niemowlęciem. Mężczyzna ma teraz wrócić na łono czekającej i tęskniącej za nim innej rodziny. Taka sytuacja wyjściowa posłużyła twórcom “Brigsby Bear” za stworzenie fantastycznej, ciepłej opowieści o terapeutycznych właściwościach kina, które Jamesowi z jednej strony pomoże odnaleźć się w nowej sytuacji, integrując wokół vintage’owe bajki o super miśku jego prawdziwych krewnych, z drugiej – odciąć się od przeszłości, bez dodatkowych, traumatycznych przeżyć. Film “Brigsby Bear” właściwie niewiele różni się od VHS-owego “Brigsby Bear”. To też taka wzbudzająca uśmiech bajka, przepełniona nostalgią familijna opowieść, szalenie przyjemne i hipsterskie feel good movie z zabawnymi, pozytywnymi bohaterami, wzruszającą historią oraz kinofilskim wdziękiem, obok których nie można przejść obojętnie.
***
Kasia w Cannes powered by:
To jest inspirowane trochę “Watahą”? Bo tak wygląda z opisu.
Raczej nie. Sytuacja wyjściowa zgoła odmienna, film inny, kino z nieco inną rolą – poza tym nie mówimy o kinie w szerokim spektrum, ale o fikcyjnej produkcji, którą robiono tylko i wyłącznie dla tego zamkniętego chłopaka.