ŻONA DLA RIP VAN WINKLE
reż. Shunji Iwai
Japonia
zobacz zwiastun >>>
moja ocena: 6.5/10
Miejska baśń, snująca opowieść o współczesnym kopciuszku – zamkniętej w sobie nauczycielce, której życie zdaje się być niebywałym rollercoasterem nieprawdopodobnych zdarzeń i wypadków – ale ekstrawagancko dekonstruująca popularne w popkulturze motywy i schematy. Perypetie nieśmiałej Nanami to bowiem z jednej strony epicka rozprawa o samotności w wielkim mieście, z drugiej – wielowątkowa opowieść o indywidualnej emancypacji, wychodzeniu ze strefy iluzorycznego komfortu, uczeniu się siebie i odkrywaniu własnej tożsamości. Imponuje w tej historii wnikliwość i głębia konstrukcji głównej bohaterki oraz inteligentnie efektowne rozmycie tego, co wokół niej, ale nie zawsze broni się ta rozbudowana, wymagająca ciągłego skupienia forma. Sposób narracji w filmie Shunji Iwai też wydaje mi się nazbyt rozwleczony, momentami wręcz ospały. Taka bliskość względem Nanami czasem zasłania też to, co w “Żonie dla Ripa Van Winkle” najciekawsze. To spojrzenie na współczesną Japonię, jej społeczne mechanizmy, obyczajowość i aktualnie rządzące nią konwenanse. Rzadko kiedy w kinie Kraju Kwitnącej Wiśni ktoś przedstawia tak kompleksową i konkretną diagnozę społeczną.
MIÓD DLA DAKINI
reż. Dechen Roder
Bhutan
zobacz zwiastun >>>
moja ocena: 6.5/10
Czarny kryminał spowity mistyką małego, egzotycznego państwa we wschodnich Himalajach. Podstawą osi narracyjnej filmu jest śledztwo w sprawie zaginionej, najprawdopodobniej zamordowanej przeoryszy ukrytego w bhutańskim lesie klasztoru. Lokalna społeczność wskazuje śledczym podejrzaną – piękną Choden, dziewczynę z zewnątrz, która nie chce konfrontacji z organami ścigania. Wybiera więc ucieczkę. “Miód dla dakini” podzielić można na dwie części. Pierwsza jest najbardziej fascynująca, bo w formie onirycznego kina drogi przybliża niezwykłą duchowość i wierzenia Bhutanu, przedstawia tamtejsze legendy o żeńskich buddach, tłumaczy szerszej widowni w całkiem przystępny, ale też uwodzicielski sposób magiczną symbolikę i miejscowe legendy. W drugiej zaś Dechen Roder wraca do kryminalnej zagadki, którą rozwiązuje uparty policjant, Kinley. Jego śledztwo ujawnia nie tylko intrygę, w jaką wplątała się Choden, ale przede wszystkim odkrywa wielopoziomową sieć zależności, w której znaleźli się lokalni urzędnicy i osoby u władzy. Piętnowanie w węższym wymiarze szemranych, małomiasteczkowych układów i odkrywanie politycznych realiów kraju, w bardziej uniwersalnym – ludzkiej chciwości i podłości, to ta mniej oryginalna i pasjonująca część “Miodu dla dakini”. Tego typu tematyka w kinie jest bowiem powszechna, zaś bhutańska mistyka to coś nowego i bardziej ekscytującego. Tego chciałoby się zobaczyć zdecydowanie więcej.
HEMA HEMA
reż. Khyentse Norbu
Bhutan, Hongkong
zobacz zwiastun >>>
moja ocena: 6/10
Khyentse Norbu jest jednocześnie buddyjskim lamą oraz cenionym filmowcem, którego produkcje funkcjonują w szerokim, festiwalowym obiegu. “Hema Hema” nie wygląda, jak film, który mógłby wyjść spod ręki tybetańskiego duchownego. To dzieło przepełnione folkową psychodelią i niekontrolowanym szaleństwem. Zamyka się w zgrabnej, intrygującej klamrze kompozycyjnej, umiejscowionej we współczesnej, głośnej dyskotece. Pomiędzy nią przenosimy się do zamkniętej społeczności, gdzie w środku lasu, ubrani w tożsame stroje i dziwne maski, dające wrażenie powszechnej anonimowości, ludzie oddają się osobliwym rytuałom, modlitwom i celebracjom. Ale nie tylko temu, bo to też miejsce, gdzie budzą się namiętności, uaktywniają skrywane instynkty i tłumione emocje. Wszystko, co tam się dzieje, buduje skomplikowany labirynt metafor i ukrytych znaczeń. Niektóre z nich sprawiają wrażenie pożyczonych niemalże z greckiej tragedii, inne – z buddyjskich, religijnych ksiąg lub… będących wytworem jakiegoś szalonego umysłu. “Hema Hema” to wyjątkowy film, bo nie można stworzyć jednej jego interpretacji. Ta otwartość instynktownie wydała mi się całkiem naturalna dla poetyki regionu, z którego pochodzą jego twórcy oraz dla wrażliwości, jaką sobą reprezentują. Nie będę ukrywać, że ciężko w stu procentach zaangażować się w tę śmiałą formalnie i fabularnie, surrealistyczną opowieść, ale na pewno warto próbować.