BLACKKKLANSMAN
Festival de Cannes 2018
reż. Spike Lee
moja ocena: 6/10
Lata lecą, a Spike Lee ciągle mówi dokładnie o tym samym, ale już nie w tak świeżej formie jak choćby w ożywczym “Do The Right Thing” z 1989 r., które przyniosło mu światowy rozgłos. Jedno jednak trzeba Amerykaninowi oddać – dokładnie wie, co i jak chce opowiedzieć. Potrafi być na równo zabawny i poważny. Ta opowieść to samograj. Oto pierwszy afroamerykański detektyw w historii policji w Colorado Springs Ron Stallworth (w tej roli syn Denzela, John David Washington) infiltruje lokalne środowisko Ku Klux Klanu. Z wiadomych, fizjonomicznych względów robi to głównie przez telefon, ale rezultaty osiąga znakomite. Zyskuje zaufanie nie tylko swoich współpracowników z policji, ale co ważniejsze rasistowskich rednecków. Nie ma w tym filmie specjalnego zniuansowania postaci. Na posterunku pracują zarówno tacy, którzy normalnie traktują nowego kolegę, ale także rasiści nie znający takich pojęć jak szacunek i tolerancja. Karykaturalnie wypadają też członkowie Ku Klux Klanu – za często mają cechy cechy złych charakterów z kreskówki. W otoczeniu Stallwortha znajdują się jednak dwaj ciekawi delikwenci. Jeden to jego partner z policji, Flip Zimmerman (Adam Driver), który przez swoje żydowskie korzenie znajduje nić porozumienia i buduje przyjacielską relację z afroamerykańskim kolegą. Drugi to lider konserwatywno-rasistowskiej społeczności, David Duke (Topher Grace). Naiwny polityk, wierzący tyleż w sprawę, ile w swoją karierę, budowaną poprzez podsycanie stereotypów i uprzedzeń bez względu na konsekwencje. Interakcje Stallwortha z tą dwójką to słodycz tego filmu. Mimo że fabuła “BlacKkKlansman” cofa się do lat 80., nie brakuje w niej wyjątkowo czytelnych i wyraźnych aluzji do Ameryki Donalda Trumpa. Część z nich fajnie i dowcipnie wpisała się w opowiadaną historię, pokazując, jak uniwersalne są te społeczne problemy, więc tym bardziej niepotrzebne było puentowanie prowadzonej w dobrym tempie i z tak jasnym przesłaniem fabuły sensacyjnymi obrazami z tragicznych wydarzeń z Charlottesville. Zdecydowanie wolę film Spike’a Lee w tych sporych fragmentach, gdy jest przebojową, dowcipną satyrą, aniżeli bezpośrednią, ostentacyjną i opowiadaną w grobowym nastroju agitką. Nawet jeśli zaangażowaną w naprawdę słuszną i ważką sprawę.
***
Kasia w Cannes powered by: