MÓJ BRAT MA NA IMIĘ ROBERT I JEST IDIOTĄ
Nowe Horyzonty 2018
reż. Philip Gröning
moja ocena: 6.5/10
Zaznaczę od razu, iż absolutnie nikomu tego filmu nie polecam. Może ewentualnie jakimś kinomaniakom-masochistom, których odporność na różne ekscentryczne eksperymenty jest naprawdę wysoka. Przez pierwsze 2 godziny dzieła Philipa Gröninga właściwie nie dzieje się nic. Ot, przystojne rodzeństwo leniuchuje sobie podczas słonecznego weekendu, mimo że dziewczynę w poniedziałek czeka matura z filozofii. Ma ze sobą książki, ale od nauki trochę odciąga ją brat, trochę rozpraszają letnie właściwości krajobrazu. Jakaś stacja benzynowa na zadupiu, która zasila naszych bohaterów w piwo i fajki oraz której pracownicy doskonale tę młodzież znają. Dookoła ciche pola, spokojny las, ładne góry. Gröning dłuższą chwilę potrafi się zadumać nad jakimś pasikonikiem albo zamuloną wodą w pobliskim jeziorku. Może relacja tych dzieciaków – jak na brata i siostrę – wygląda nieco zbyt intymnie, ale nic się w sumie zdrożnego tu nie dzieje. W okolicach 2 godziny seansu obraca się ten mikroświat do góry nogami, choć sceneria się nie zmienia. Wjeżdża Bruno Dumont z okolic “29 Palm” i rozpoczyna się ciężki hardcore, na który, oglądając przez tyle czasu tę weekendową sielankę, po prostu nie można było się przygotować. Pojawiały się podejrzenia, że coś dziwnego się tu wydarzy (albo dzieje się od początku?). Jaka bowiem młodzież, popijając piwo w trawie, dyskutuje “Byciem i Czasem” Heideggera? Rysuje kredą na chodniku stożek czasu Minkowskiego? Wraca do Augustyna? Coś jednak bardzo fascynującego jest w tym pomieszaniu porządków – Himalajów artystycznej pretensjonalności i obrazoburczego szoku wedle reguł naturalistycznego brutalizmu. Apoteozy absurdalnej w swym prymitywizmie przemocy i szlachetnej filozofii. Zwieńczonych finałem absolutnie wyjątkowym – tym przypomnianym egzaminem z filozofii. Pięknie poetyckim w swej krystaliczności. Jak kiedyś będziecie mieć okazję, próbujecie na własną odpowiedzialność.