KAMERDYNER
polska premiera: 28.09.2018
reż. Filip Bajon
moja ocena: 5.5/10
Eleganckie, niemieckie hrabiostwo i dziarscy, swojscy chłopi. Piękne wnętrza z epoki i malownicze zachody słońca nad polami i łąkami Kaszub. Wiatr historii, który wieje w oczy raz jednej, raz drugiej stronie i czasy w miarę spokojnej koegzystencji różnych nacji na niewielkim skrawku niegdyś pruskiej, później polskiej ziemi. Perspektywa 45 lat starająca się opowiedzieć i pomóc zrozumieć nie najpopularniejszą historię regionu – bolesną i skomplikowaną. Scenografia, dbałość o detale oraz ów historyczny kontekst to najlepsze elementy, jakie “Kamerdyner” ma do zaoferowania. Jaka szkoda, że z tej ziemi nie wyrośli pełnokrwiści bohaterowie. Większość z nich to bowiem papierowe postacie, nosiciele idei i wątków – poczciwych Niemców i mściwych nazistów, lokalnych patriotów, zacietrzewionych chłopów. Prostym kategoriom wymykają się właściwie tylko grany przez Adama Woronowicza hrabia von Krauss oraz Janusz Gajos jako Bazyli Miotke, lider lokalnych Kaszubów. Filip Bajon ewidentnie ma dobrą rękę do takich epickich fresków, ale już nie do niuansowania postaci. Lubi też kicz, bo wiadomo, że tragiczna śmierć wygląda najbardziej romantycznie wtedy, gdy pokazywana jest w slow motion. W “Kamerdynerze” dużo też jest fabularnych skrótów, co wyjaśnia fakt, iż ta produkcja planowana była jako wieloodcinkowy serial. Zastanawia mnie też, dlaczego Kaszubi mówią po kaszubsku, Polacy po polsku, ale Niemcy między sobą nie mówią już po niemiecku. To trochę taka niezręczność jak w “Cyruliku Syberyjskim”, gdzie nagle okazało się, że w carskiej Rosji wszyscy znają angielski. “Kamerdyner” byłby też zdecydowanie lepszym filmem, gdy w trakcie otwierającego film porodu zmarł Mateusz Kroll (Sebastian Fabijański), a nie jego matka. Tak bezbarwnego, bezsensownego bohatera pierwszoplanowego w kinie historycznym to ja dawno nie widziałam.