MOŻE PORA Z TYM SKOŃCZYĆ
polska premiera: 4.09.2010
reż. Charlie Kaufman
moja ocena: 7.5/10
Charlie Kaufman, Łukasz Żal, Jessie Buckley – ta trójka w “Może pora z tym skończyć” odrywa nas od błahostek codzienności, informacyjnego szumu i nużącej przyziemności. W surrealistyczną drogę po labiryncie czyjejś pamięci zabierają nas chłopak i dziewczyna. Sytuacja wyjściowa banalna – para spotyka się od kilku tygodni, jadą w krótką wycieczkę na wieś, by poznać jego rodziców. On to Jake, ona to… i tu sytuacja trochę się komplikuje. Lucy? Luisa? Lucia? Imion bohaterki granej przez Buckley padnie z ekranu kilka. Podobnie jak to, czym bohaterka się zajmuje. Poezja i malarstwo, ale jednak nie do końca. Studia z fizyki kwantowej, czy może gerontologia? Gdy dziewczyna, zachęcona przez partnera, nieśmiało recytuje wiersz, którego miałaby być autorką, okazuje się, że w rzeczywistości napisał go ktoś inny. Gdy chwali się swoimi pejzażami, za chwilę odkryjemy, że to także nie jej dzieła. Nawet gdy posprzecza się z Jake’m o “Kobietę pod wpływem” Cassavetesa wygłasza własną krytykę słowami recenzji słynnej Pauline Kael, jakby była jej własną. Życie – zagubiona autostrada wspomnień, cytatów, słów i znaczeń, które kształtują i jednocześnie roztrzaskują jednostkową tożsamość. Podróż w głąb (nie)pamięci, by odzyskać coś cennego, co zatraciło się wraz z nieuchronnym upływem czasu to leitmotiv filmu. Stąd te tęskno patrzące oczy Jessie Buckley na mijane w trasie śnieżne krajobrazy, stąd jednym z najważniejszych miejsc, gdzie to toczy się “akcja” jest auto Jake’a. Pozwalające dotrzeć tam, gdzie być może nawet nas wcale nie było. Miejsca, ludzkie twarze, punkty w czasie jak te egzystencjalne miraże, na które patrzy się przez boczne lusterko, a one tylko robią się jeszcze bardziej niewyraźne i rozmazane. Czy kiedykolwiek w ogóle się zdarzyły?
Charlie Kaufman – jak przystało na rasowego wizjonera współczesnego kina – nie daje mapy, jak poruszać się po tych krętych ścieżkach jego fabuły. Natomiast zaskakująco błyskotliwe potrafi tu namieszać, bawiąc się gatunkowymi kliszami (jest napięcie rodem z horroru, jest lekkość komedii, a nawet słodkość musicalu). Gdy te puzzle zaczynają się układać w konkretniejszą całość i coraz bardziej jasne staje się, czyją historię śledzimy i co się w niej (nie) wydarzyło, “Może pora z tym skończyć” przyjmuje przejmująco lamentacyjny ton. Porusza czułe struny i autentycznie wzrusza. Śmiech i zdziwienie w oparach absurdu ustępują miejsca melancholijnej refleksji nad kruchością jestestwa, ulotnością słów – tych wypowiedzianych i tych, których może nigdy się nie wypowiedziało, fantomowością wspomnień, które żyją tylko w jednej, ludzkiej głowie, aż w końcu – przeszłością, której nie da przeżyć jeszcze raz. Wielowymiarowość egzystencjalnych rozważań filmu Kaufmana jest piękna, choć w gruncie rzeczy przeszywa swoim głębokim smutkiem. Może pora skończyć z rekonstruowaniem tego, czego zmienić się nie da – zdaje się pytań Kaufman, lecz nie gwarantuje jednoznacznej odpowiedzi.