W kinie: Petite Maman (Berlinale)

berlinale2021

 

PETITE MAMAN
Berlinale 2021
reż. Celine Sciamma

moja ocena: 6.5/10

 

Po kameralnym, ale mocno wyrazistym “Portrecie kobiety w ogniu” Celine Sciamma znów spogląda w stronę bardzo młodych bohaterów i zanurza się w arcy subtelnej fantazji, w której dochodzi do niecodziennego spotkania. 8-letnia Nelly jedzie z rodzicami w rodzinne strony swojej matki, by po śmierci babci pomóc rodzicom posprzątać jej dobytek. Duży ogród, pusty dom, jesienna aura dopełniają atmosfery żałoby, którą szczególnie przeżywa zwłaszcza matka dziewczynki. Przytłoczona poczuciem straty kobieta opuszcza domostwo, zostawiając na prowincji męża i dziecko. W tym samym czasie Nelly spotyka dziwnie podobną do siebie dziewczynkę, która nazywa się Marion – dokładnie tak samo jak jej matka. Na krótką chwilę, na zaledwie parę dni, “mała mama” staje się cudowną kompanką i atrakcyjną przewodniczką po okolicy. Zabiera Nelly na swoiste wędrówki po miejscach z przeszłości, pozwalając odkryć wspomnienia, zrozumieć znaczenie rodzinnych pamiątek, odszukać odpowiedzi na nurtujące dziecko pytania.

Gdy nie wiedziałam, na jakie tory skierować tę fabułę, zadawałam sobie pytanie, co zrobiłby Miyazaki – mówi reżyserka w kontekście prac nad “Petite Maman” i duch kina japońskiego mistrza ze studia Ghibli unosi się nad filmem Sciammy, choć niezwykłość świata na ekranie nie jest wcale oczywista. Jego tajemniczość głównie buduje wątpliwość, czy niezwykłe spotkanie matki i córki to wytwór dziecięcej wyobraźni, czy może coś zdecydowanie trudniej wytłumaczalnego. Rzeczywistość usytuowanego w bliskim sąsiedztwie jesiennego lasu domu na wsi też kryje w sobie delikatną magię. Jest zaskakująco symetryczna – Nelly i Marion wyglądają jak swoje lustrzane odbicie (te postacie grają zresztą bliźniaczki), współczesne wnętrza i te, w których dzieciństwo spędzała matka, nie różnią się od siebie. Miesza się tu poetyka snu z łagodnym realizmem – jak w powieściach Frances Hogsom Burnett.

“Petite Maman” to mały film (trwa ledwie nieco ponad 70 minut), który posiada swój niezaprzeczalny urok. Oswaja śmierć i żałobę w sposób czuły i prostolinijny. Tworzy nastrój melancholii w jesiennej, majestatycznej kolorystyce, w którym mienią się wszystkie odcienie smutku, ale też sporo w nim nadziei. Ta opowieść przypomina o tym, co ważne. Zwłaszcza o sile miłości, która pomaga pogodzić się z przeszłością i dostrzegać tych, którzy są dla ważni i powinni być blisko. Może czasem warto odbyć podróży w czasie i budować szałas w lesie, by sobie o tym przypomnieć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.