W kinie: Ostatnia Rodzina

ostatniarodz

 

OSTATNIA RODZINA
polska premiera: 30.09.2016
reż. Jan P. Matuszyński

moja ocena: 7/10

 

Mam duży problem z tym filmem – niemalże przez wszystkich okrzyknięty skończonym arcydziełem. Jasne, że widać tu całkiem nowatorskie podejście, jak na rodzime kino, do sposobu opowiadania fabuły. Połączenie zdystansowanej dokumentalistyki z osobistym, niemalże intymnym portretem rodzinnym. A właściwie rodzinną antysagą, taką trochę na wzór mistrza Mike’a Leigh. Robert Bolesto, scenarzysta “Ostatniej Rodziny”, i Jan Matuszyński, jej reżyser, doskonale odrobili lekcję o Beksińskich. Przestudiowali chyba wszystko to, co po nich pozostało, a następnie wybrali te epizody z ich życia, które w filmie miały się złożyć na opowieść o niby ekscentrycznej, ale też trochę pospolitej, polskiej rodzinie, kształtowanej przez poszczególne jej ogniwa (egocentrycznego artystę Zdzisława, skromną, oddaną bliskim Zofię, wybuchowego Tomasza i jego żyjące sanocką przeszłością babki) oraz przez zmieniającą się z dekady na dekadę rzeczywistość, uosabianą głównie przez coraz to nowszy sprzęt elektroniczny, jacy Beksińscy kolekcjonowali w swoich czterech ścianach. Matuszyński otwiera przed nami niezwykły świat ich służewieckiego mieszkania (fantastyczna scenografia!), zapraszając nas do niego w charakterze bardzo bliskich gości. Cóż, nie do końca tak się poczułam. Z jednej strony zachwyciła mnie ta dokumentalna, statyczna forma, z drugiej – mocno mnie do nich zdystansowała. Zresztą, nie czuję się dobrze z tym, że twórcy filmu po prostu odtworzyli uwiecznione na taśmach Beksińskich w skali 1:1 wybrane scenki z ich życia. Wyselekcjonowane starannie i wg przemyślanego klucza, ale jednak zbyt dużo w tym estetyki zwykłego dokumentu. Trochę sztuczności fabule dodaje też karykaturalnie wręcz przerysowana rola Dawida Ogrodnika jako Tomka Beksińskiego, która wyraźnie odstaje od reszty – wybitnego Andrzeja Seweryna (gdy czytałam “Portret Podwójny” tak właśnie wyobrażałam sobie Zdzisława Beksińskiego!) i Aleksandry Koniecznej. I to właśnie ta mniej znana aktorka jest dla mnie największym odkryciem filmu. To sceny z nią jako Zofią najbardziej (i właściwie jako jedyne) naprawdę mnie poruszyły – jej reakcja na wybuch wściekłości syna, spowodowany przez jej prostolinijną, matczyną troskę czy łzy na pogrzebie “babki Stankiewiczowej”. W końcu jednak uwierzyłam twórcom, że obcuję z czymś zjawiskowym – rodziną wyjątkową, ale jednak dość zwyczajną, dysfunkcyjną, lecz też nawet spełnioną, totalną oraz w końcu może pierwszą taką i chyba ostatnią. Wierzę bardziej, bo chcę niż dlatego, iż mam ku temu mocne podstawy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.