W kinie: Dunkierka

dunkirk2

 

DUNKIERKA
polska premiera: 21.07.2017
reż. Christopher Nolan

moja ocena: 6.5/10

 

Dunkierka – synonim alianckiej klęski w pierwszych tygodniach II wojny światowej, kiedy to niemiecka armia triumfalnie kroczyła na zachód, podbijając kolejne państwa, z Holandią, Belgią i Francją na czele. Z tego czasu na kartach historii najbardziej sugestywnie zapisały się obrazy szarej, francuskiej plaży, na której w dwuszeregach tłoczyło się 400 tysięcy brytyjskich żołnierzy, czekających na cud – ewakuację na Wyspy, podczas gdy wróg atakował ich coraz intensywniej, z morza, powietrza i lądu. W “Dunkierce” ten wróg ma raczej wymiar symboliczny. Przybiera formę torpedy niszczącej szpitalny statek, samolotu bombardującego plażę, serii strzałów z oddali. Film Nolana stoi bowiem dość daleko od nowoczesnego kina wojennego. Tradycyjnie bohaterskiego eposu o ludziach rzuconych w wir historii, z których większość w nadzwyczajnych okolicznościach wykazuje się niezłomnością i odwagą, okrywa się chwałą i buduje filmowy pomnik tym autentycznym, zazwyczaj anonimowym postaciom, które wojnę faktycznie przeżyły lub heroicznie na niej poległy. W “Dunkierce” żołnierze to smutni, zmęczeni ludzie, nie złączeni żadnymi podniosłymi ideami, ale prostym pragnieniem powrotu do domu, od którego oddziela ich raptem niewielka cieśnina na Morzu Północnym. Nieważne jak, byle skutecznie i w jednym kawałku. Tak właśnie robi Tommy – szeregowiec, który za wszelką cenę stara się dostać na jakikolwiek statek, mogący przeprawić go przez morze. Kolejne próby kończą się fiaskiem, ale chłopak desperacko podejmuje następne. To nie jedyna perspektywa, z jakiej oglądamy wydarzenia w Dunkierce. Christopher Nolan – najbardziej autorski twórca w kinie rozrywkowym – znany jest z tego, że lubi zaginać czasoprzestrzeń i tworzyć alinearne narracje. “Dunkierka” to trzy opowieści – tygodniowa odyseja Tommy’ego na francuskiej plaży, jednodniowa podróż kapitana prywatnego jachtu z Dorset, który rusza na pomoc uwięzionym rodakom i godzinna batalia w powietrzu trzech, brytyjskich spitfire’ów, mających osłaniać z nieba ewakuację. Ponieważ opowiadane są one równolegle, owa perspektywa czasowa (tydzień, dzień, godzina) całkowicie się rozmywa. Upływający czas odmierza jedynie hipnotyzująca ścieżka dźwiękowa Hansa Zimmera, budując nie tylko atmosferę grozy spowodowaną coraz szybciej zbliżającym się niebezpieczeństwem, ale też swoisty suspens. W “Dunkierce” obserwujemy też oryginalny sposób budowania postaci, bowiem każda z tych, które da wyciągnąć się ze zbiorowości (szeregowiec Tommy, pilot Farrier, pan Dawson – żeglarz z Dorset), to raczej pewne archetypy ludzkie niż pełnowymiarowi bohaterowie. Z paroma wyjątkami nie mają oni właściwie głębszych, psychologicznych rysów, większej historii za sobą, reprezentują swoją postawą konkretne idee i przesłania. O tym, że w trakcie walki o przetrwanie giną gdzieś ludzkie odruchy, że wojna nie ma w sobie nic pięknego i szlachetnego, że bohaterstwo to czasem po prostu ludzkie, zwyczajne gesty, że zniekształceniu ulegają honorowe kodeksy i żołnierskie reguły, że inaczej kształtuje się poczucie lojalności, że wyostrzają się podziały nawet w jednym obozie, w końcu że liczy się tylko mikroskala, bo zaciera się szerszy horyzont. Christopher Nolan, Hans Zimmer zostali już wymienieni, ale “Dunkierka” nie robiłaby takiego wrażenia, gdyby nie obrazy Hoyte’a Van Hoytemy, które swoją wymownością kapitalnie zastąpiły kwieciste dialogi, wielkie sceny przemocy i wizualny patos, który zwykle towarzyszy wojennym widowiskom. Jedyny żal do Nolana i ekipy można mieć jedynie taki, że zamiast do końca podążać za antybohaterskim paradygmatem, oni wchodzą na znaną ścieżkę kina wojennego patosu, budującego i emanującego nadzieją na lepsze jutro. Idealną – ich zdaniem – puentę znaleźli w słowach Churchilla: wojen nie wygrywa się dzięki ewakuacjom, lecz w tym ocaleniu było jednak zwycięstwo i uczynili z desperackiej walki o przetrwanie, dramatycznej ewakuacji czyn bohaterski. Tak jak ówcześni politycy, w “Dunkierce” filmowcy w ponurej klęsce wypatrzyli motywacyjne walory. Te, który widza ostatecznie pozostawią po seansie w dobrym nastroju, zamiast mocniej nim wstrząsnąć.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.