W kinie: Dwóch Papieży

twopopes

 

DWÓCH PAPIEŻY
10. American Film Festival
reż. Fernando Meirelles

moja ocena: 6.5/10

 

Papież Benedykt XVI i jezuita z Buenos Aires Jorge Mario Bergoglio spotykają się w słonecznym Castel Gandolfo i rozmawiają. Ten pierwszy już wie, że zostanie pierwszą w historii głową Kościoła, która zrezygnuje ze swojej funkcji w trakcie pełnienia swojej posługi. Ten drugi czuje się zmęczony i chciałby przejść na emeryturę, nie zdając sobie sprawy z tego, iż jego postępowe poglądy sytuują go w gronie faworytów do objęcia tronu Piotrowego w Watykanie, gdyby nagle pojawił się wakat na tym stanowisku. Zmęczony, konserwatywny papież – poważny mędrzec pilnujący sztywnego, świątobliwego ceremoniału kontra uśmiechnięty arcybiskup będący blisko swoich wiernych, fanatyczny kibic piłki nożnej, który przyjeżdżając do Włoch jedyne, o czy marzy, to zjedzenie pizzy w najmniej eleganckiej knajpce w mieście. Wspaniały okazał się pomysł, by o ważkim, teologicznym sporze o kierunek, w którym powinien pójść współczesny Kościół (a – bądźmy szczerzy – nie jest to szczególnie atrakcyjny filmowo temat) opowiedzieć językiem lekkiej, rozkosznej komedii. Zwłaszcza że jej podstawą jest rozmowa dwójki starszych panów, ale ponieważ ten dialog jest niesamowicie żywy, zabawny, pełen błyskotliwych puent i ciętych ripost nie tylko pcha akcję do przodu, ale też nie pozwala widzowi nudzić się w jej trakcie, budując jednocześnie jego bliższą relację z bohaterami. A w takiej formule to nawet skostniały Benedykt wydaje się sympatycznym, miłym człowiekiem, bo dzisiejszy Papież Franciszek to w ogóle nie potrzebował takiej ocieplającej wizerunek kampanii. I akurat w jego przypadku Fernando Meirelles postanowił nieco przybrudzić ten idealny obraz skromnej, pogodnej głowy kościoła, przypominając przeszłość księdza Bergoglio, na której cieniem rzuca się domniemana współpraca jezuickiego duchownego z wojskową juntą w latach 70. To też najsłabsza część filmu – opowiedziany nudnym schematem w banalnych retrospekcjach biophic, który równie dobrze mógłby się nazywać “Jorge – człowiek, który został papieżem”. Wątek zupełnie niepotrzebny, kiedy totalnie zadziałała wcześniej zaproponowana konwersacyjna konwencja, której dodatkową atrakcją jest fantastyczny pojedynek wielkich, aktorskich osobowości – Anthony’ego Hopkinsa i Jonathana Pryce’a. To ich zasługa, że w pomnikowych postaciach dostrzegliśmy prawdziwych ludzi, zwykłych śmiertelników, a w kościele znaleźliśmy przestrzeń dla prowadzenia wcale nie nabożnej, sztywniackiej i nadętej dyskusji o chrześcijaństwie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.