W kinie: After Yang (Cannes)

cannes2021

 

AFTER YANG
Festival de Cannes 2021
reż. Kogonada

moja ocena: 7/10

 

Z jednej strony głęboko humanistyczne kino sci-fi usytuowane w bliżej niedookreślonej przyszłości, które przemawia językiem niezwykle lirycznym. Z drugiej – fantazja o sztucznej inteligencji zamkniętej w humanoidalnych konstrukcjach wyrastająca z tego samego korzenia, co “Ex Machina” Garlanda i seriale “Humans” czy “Westworld”. Tylko perspektywa jakby mniejsza i o zgoła odmiennej temperaturze dramaturgii, bo zdecydowanie bardziej kameralna i wyciszona w tonie. Aczkolwiek zaczyna się dość głośno, bo od teledyskowej sekwencji tanecznej, która okazuje się koordynowanym online konkursem dla czteroosobowych rodzin. Zabawa nakazuje wykonywanie synchronicznych ruchów w rytm energicznej muzyki. Raz po raz głos z elektronicznego urządzenia informuje, ile tysięcy uczestników z rywalizacji właśnie odpadło. W końcu odpada też rodzina Jake’a (Colin Farrell) i Kyry (Jodie Turner-Smith), choć akurat tego dnia zaszli w tej zabawie najdalej, od kiedy w niej uczestniczą. Ta para zaadoptowała niegdyś dziewczynkę o chińskich korzeniach, a z myślą o jej prawidłowym rozwoju zakupiła androida o imieniu Yang. “Techno-człowiek”, jak nazywane są przypominające ludzi roboty, ma opiekować się dzieckiem, ale też je edukować i zapewniać kontakt z azjatycką kulturą – chińskim językiem, tradycjami, nawet ciekawostkami z tego kraju. Tego bowiem nie są w stanie zapewnić małej Mice rodzice. Niestety android się psuje, co zdecydowanie negatywnie wpływa na aurę w tym domostwie – za Yangiem tęsknią praktycznie wszyscy. Jake desperacko próbuje go naprawić, ale zamiast tego odkrywa po kolei zaskakujące tajemnice elektronicznego członka rodziny.

Mając w pamięci “Columbus” – ciekawy debiut pochodzącego z Korei Kogonady, w którym mumblecore spotkał się z wyrafinowanym dramatem architektonicznym, po “After Yang” również nie należy spodziewać się sensacyjnych fajerwerków. To kino, które dostarcza atrakcji, a przede wszystkim głębokich refleksji innego rodzaju. Zadaje pytania o kształtowanie się tożsamości i mechanikę działania pamięci w kontekście, a w kontekście cyfrowego postępu – o granice człowieczeństwa. W utrzymaniu pięknie melancholijnego tonu filmowi pomaga imponująca scenografia. Wnętrza zaaranżowane z dużym wyczuciem smaku, nie narzucającą się wszechobecna technologia wymyślona na potrzeby tego świata przyszłości, który choć czasowo niezdefiniowany, wygląda bardzo swojsko. Jego najbardziej nowoczesną właściwością zdają się być patchworkowe rodziny, w skład których wchodzą nie tylko osoby reprezentujące różne rasy, ale też roboty, a nawet klony. Przez to społeczna linia podziału zdaje się przebiegać w zupełnie innych miejscach aniżeli to, co znamy współcześnie. W końcu, po dwóch filmach, kształtuje się już ten arcy ciekawy styl opowiadania Kogonady, gdzie nie ma miejsca na wielkie uniesienia i dramaturgiczne piki, a ciągle pozostaje to kino pełnym emocji. Colin Farrell pełni w nim zaskakującą rolę czułego przewodnika po labiryntach międzygatunkowych relacji i egzystencjalnych dylematów. Z tym najpotężniejszego kalibru na czele: czy roboty mogą czuć, kochać, tęsknić, jak ich właściciele, gdy tych zabraknie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.