W kinie: Aline (Cannes)

aline

 

ALINE
Festival de Cannes 2021
reż. Valérie Lemercier

moja ocena: 5/10

 

Valérie Lemercier naprawdę musi uwielbiać Céline Dion, skoro nie mając błogosławieństwa wokalistki i tak zdecydowała się zrealizować “nieoficjalną”, filmową biografię Kanadyjki. W jej fabule bohaterka nazywa Aline Dieu, poza tym wszystko się zgadza, w tym przede wszystkim piosenki. Udało się pozyskać nie tylko dużo dawniejszych, francuskich przebojów Dion, ale też “My Heart Will Go On” (niezbędne, by odtworzyć słynny, Oscarowy występ) czy “I’m Alive” (swoisty hymn epoki Las Vegas). Choć Céline urodziła się dopiero pod koniec lat 60., film cofa się aż do lat 30., gdy rozpoczęła się historia jej rodziny. Wtedy to mieli poznać się państwo Dion/Dieu, początkując bieg wydarzeń prowadzący do narodzin piosenkarki – ich w kolejności 14 dziecka. Mała Aline od najmłodszych lat kochała śpiewać. Dzięki determinacji swojej i rodziców w wieku 12 lat trafiła pod skrzydła Guy-Claude’a (Sylvain Marcel) – menedżera i późniejszego męża, postaci wzorowanej na ukochanym Dion, René Angélilu. Ten związek powinien być potencjalnie największym niebezpieczeństwem dla niezobowiązującego biophicu. Céline i René dzieliła duża różnica wieku, ale w filmie Guy-Claude najpierw nie wykazuje żadnego romantycznego zainteresowania swoją młodziutką podopieczną, a gdy Aline wraca po makeoverze i w bardziej odpowiednim wieku to ona planuje, jak uwieść starszego mężczyznę, ku rozpaczy własnej matki. Bohaterka jest w tym tak nieporadna i niewinna, że trudno jej nie kibicować, podzielając wiarę Aline w to, że Guy-Claude jest miłością jej życia. Dziwactw w tej fabule jest więcej. Lemercier nie tylko film wyreżyserowała i napisała scenariusz, ale też zagrała główną rolę, wcielają się w wokalistkę w każdym wieku – gra ją, gdy ta jest 5-latką, jak i 50-latką, osiągając komiczny efekt. Młoda Aline, jeszcze niedostatecznie urodziwa, wygląda na starszą niż jej dorosła wersja. Film odtwarza najważniejsze wydarzenia z muzycznej biografii Dion, od sukcesu na Eurowizji, przez podbój Ameryki z Oscarowym epizodem, po kłopoty z głosem i przeprowadzkę do Las Vegas. To wszystko rozgrywa się jednak na tle wielkiej miłosnej historii Aline i Guy-Claude’a, w której dużo miejsca poświęcono problemom wokalistki z niepłodnością oraz chorobie jej męża. Budżetu starczyło nawet na odwzorowanie barokowej sukni ślubnej i diademu Swarovskiego. Czy ten oczywisty kicz w ogóle da się oglądać? Możecie się zaskoczyć. “Aline” korzysta z tego, że sama Céline Dion to szalenie barwna osobliwość w show biznesie. Gdy bohaterka filmu podgrzewa jedzenie suszarką do włosów albo gubi się we własnej, pokaźnych rozmiarów rezydencji, łatwo uwierzyć, że to mogło zdarzyć się naprawdę. Lemercier potrafiła opowiedzieć tę historię z humorem i lekkością, dostarczając odpowiednią dawkę biograficznych atrakcji, ale zawsze unikając języka tabloidowej sensacji. Do tej pory Céline Dion była dla mnie postacią całkowicie obojętną, a po “Aline” chyba zawsze będę już o niej myśleć z odrobiną sympatii.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.