WSTRZĄS
polska premiera: 11.03.2016
reż. Peter Landesman
moja ocena: 5/10
Jeden z najgłośniejszych filmów ostatnich miesięcy. Być może zapytacie, jak to możliwe, skoro “Wstrząs” ani nie zaistniał w trakcie oscarowego sezonu, ani nawet nigdzie indziej. Otóż produkcja Petera Landesmana to lider peletonu niezadowolonych z faktu, że na listach nominowanych nie było filmów, twórców, aktorów reprezentujących afroamerykańską mniejszość. To przez “Wstrząs” Chris Rock wstrząsnął oscarową galą, stając się ulubieńcem członków Ku Klux Klanu. To przez ten film Jada Pinkett-Smith zbojkotowała ceremonię, na którą – jak zauważył słusznie wspomniany już Rock – nikt jej nawet nie zapraszał. Pokłosiem niezauważenia tego tytułu przez Akademię były protesty, a nawet niewyraźna mina samego Baracka Obamy. Bądźmy jednak szczerzy – jakkolwiek słuszne lub nie są pretensje Afroamerykanów, “Wstrząs” to dzieło bardzo przeciętne, dość bezbarwne i sztampowe. Broni się jedynie dobrym aktorstwem. Typowa historia o dzielnej jednostce, samotnie walczącej w słusznej sprawie, podczas gdy jakaś zamknięta, zabetonowana grupa rzuca jej kłody pod nogi, bo na zmianach i nagłośnieniu problemu jej nie zależy. Tą jednostką w filmie jest lekarz z Nigerii, a nieprzychylnym mu środowiskiem włodarze ligi NFL, narażający zdrowie i życie swoich zawodników. Nawet dwa razy sprawdzałam, czy na czele ekipy producenckiej nie stoi Oprah Winfrey, bo “Wstrząs” jest równie bezbarwny jak “Kamerdyner”. Film zaczyna się od sceny, gdzie główny bohater wymienia – jako świadek w sądzie – prestiżowe studia i kursy, które ukończył w Stanach, by nikt nie miał wątpliwości, że mamy do czynienia z prawdziwym ekspertem. Prawda musi więc stać po jego stronie. Prawda stała też po stronie tych gremiów, które ostatecznie nie doceniły “Wstrząsu” w gorącym sezonie nagród.