Lizbona – najbardziej wysunięta na zachód kontynentu stolica Europy. I miejsce na swój sposób niezwykłe – z bogatą, wielowiekową historią, której liczne świadectwa ciągle odnaleźć można w mieście, z fantastyczną pogodą, o jakiej w Polsce możemy tylko pomarzyć (kilkanaście stopni powyżej zera zdarza się tam nawet w grudniu i styczniu, a piękne, w całości słoneczne dni zdarzają się tam nawet wczesną wiosną), z fantastyczną architekturą nowoczesną. To też miejsce bardzo swojskie i przytulne. Najstarszą część Lizbony można przejść właściwie na nogach (choć trzeba wziąć pod uwagę, że będą to często spacery pod górę). Obok okolic i obiektów monumentalnych i odpicowanych widać też zaniedbanie i brud. Choć sama Portugalia wydaje się ledwie ubogą sąsiadką Hiszpanii, m.in. za sprawą nowych połączeń tanich linii lotniczy (o tej pogodzie nie wspominając) jeździ się tam chętnie i coraz częściej – przynajmniej z Polski. Spędziłam w Lizbonie i jej okolicach przedłużony weekend. Daleko mi do zachwytu nad samym miastem i jego atmosferą, ale jest to naprawdę fajne miejsce i nie dziwię się, że tak wiele osób chce tam pojechać, a po powrocie jeszcze kiedyś tam wrócić. Poprzez kilka ikonicznych dla Lizbony elementów i obiektów opowiadam o tej wycieczce.
Pochodzę z Wrocławia – to dość ważna informacja w kontekście mojego stosunku do tramwai. Stolica Dolnego Śląska jest bowiem jednym z tym miast w Polsce, gdzie (niebieskie) tramwaje stanowią podstawowy środek komunikacji. Pamiętam też czasy, kiedy po torach jeździły takie stare modele – bardzo głośne i z niewygodnymi, metalowymi (?) siedzeniami. Teraz chyba ogromna większość wrocławskiego taboru tramwajowego to pojazdy wyprodukowane już w XXI wieku. Jeżdżenie tramwajem po mieście nie jest więc dla mnie szczególnie sexi. W Lizbonie stary (żeby nie powiedzieć – zdezelowany), ciasny, żółty tramwaj nr 28 to ikona miasta. Można kupić całą masę pamiątek z tymże tramwajem – koszulki, płócienne torby, talerze, magnesy, podstawkę do jajka (wygląda tak, jak na zdjęciu powyżej). Praktycznie cała jego trasa od Placu Martim Moniz do Prazeres obstawiona jest turystami, którzy zrobić perfekcyjne zdjęcie lub po prostu przejechać się nim po portugalskiej stolicy. Szczególnie ta druga aktywność do najprzyjemniejszych nie należy. Linia 28 to jeden mały wagon z kilkunastoma siedzeniami, bez klimatyzacji i masą pasażerów od rana do wieczora. A żeby było śmieszniej, dokładnie taki sam żółty, stary tramwaj jeździ też na trasie nr 15 – nie tak obleganej jak ta 28. Oto widoki z drogi Plac Martim Moniz – Prazeres:
Czy warto przejechać się tym tramwajem? Jak ktoś lubi ciasne, zatłoczone miejsca, pełne turystów z całego świata, będzie uważał na rzeczy osobiste (zmorą komunikacji miejskiej w Lizbonie są kieszonkowcy) i/lub po prostu chce “zaliczyć” taką atrakcję, to tak. Najłatwiej ustawić się w kolejce do tramwaju na którejś ze stacji początkowych, by usiąść i odbyć po prostu w miarę wygodną przejażdżkę na siedząco. Najprościej dojechać niemalże z każdego miejsca Lizbony na Plac Martim Moniz (dojeżdża tam metro) i tam złapać tramwaj nr 28.
Najciekawszy odcinek trasy wiedzie przez okolicę ulicy Graca w dzielnicy Alfama. To tutaj tramwaj przedziera się przez ekstremalnie wąskie ulice, blokując je w całości łącznie z chodnikiem. Jeśli okno tramwaju jest otwarte, można ręką dotknąć budynków lub przybić piątkę z autochtonami, którzy wciskają się w ściany kamienicy, by zrobić miejsce dla pojazdu.
Na trasie tramwaju nr 28 jest kilka ciekawych miejsc, w tym punktów widokowych (Miradouro da Graça, Miradouro das Portas do Sol, Miradouro de Santa Luzia), obowiązkowych atrakcji turystycznych (początek wspinaczki na Castelo de São Jorge, katedra Sé) oraz placów przesiadkowych (Chiado, Estrela). Jednym z mniej oczywistych miejsc jest plac z Basilica da Estrela i położonym naprzeciwko klimatycznym parkiem, skąd piechotą można zejść do Palácio de São Bento lub domu śpiewaczki fado Amalii Rodrigues.
CIOCIA KASIA RADZI
– Na przejażdżkę tramwajem najlepiej udać się rano (przed 10-11) w dzień powszedni. Wówczas tramwaj jest stosunkowo mało zatłoczony (wchodząc do niego na stacji początkowej, spokojnie można mieć miejsce siedzące) i nie stoi w korkach.
– Najfajniejsze zdjęcia tramwaju (jadącego przez wąskie uliczki) można zrobić oczywiście w wielu punktach na Graça. Ja swoje zdjęcie zrobiłam jednak w pobliżu Basilica da Estrela, bo tam akurat o tej porze dnia prawie nie było ludzi i ulica była ładnie oświetlona naturalnym światłem słonecznym.
Zamek Św. Jerzego to budowla, którą dostrzec można niemalże z każdego punktu w Lizbonie. Powstała w wieku i stanowi jedną z kolejnych, obowiązkowych atrakcji miasta. Można tam dojechać tramwajami (28 lub 12), wysiąść na Portas do Sol i urządzić sobie krótki spacerek pod górkę krętymi uliczkami, ale dużo łatwiej złapać autobus 737, który odjeżdża z Praça da Figueira i wysadza nas niemalże przy samej kasie. Autobus to określenie trochę na wyrost, bo w rzeczywistości to taki bus na kilkanaście osób – większy pojazd po prostu nie zmieściłby się na tych podzamkowych uliczkach.
Czy warto wejść na zamek? Tak, choć wstęp kosztuje 8,50 € i generalnie nie ma opcji, by wejść tam nie płacąc. Osoby posiadające Lisboa Card mają jednak 20% zniżki. Zamek zajmuje właściwie całe wzgórze. Kompleks tworzą przede wszystkim ruiny i mury, szeroko udostępnione turystom. Można sobie po nich chodzić, ile się chce i robić zdjęcia panoramie Lizbony z różnych miejsc. Ten najładniejszy widok znajduje się na głównym dziedzińcu. Tam też można uatrakcyjnić sobie zwiedzanie lampką wina. Można także zostać drugoplanowych bohaterem sesji zdjęciowej i video licznych nowożeńców, które pod okiem ekip ze sprzętem urządzają tam sobie romantyczne spacery.
Od początku marca do końca października Zamek Św. Jerzego otwarty jest do godz. 21 – to o tyle istotna informacja, że chyba najlepiej tam przyjść pod koniec dnia, by zobaczyć właśnie tam zachód słońca. O tej porze mury są ślicznie oświetlone, można zrobić sporo ładnych zdjęć, mimo że małym minusem jest spora ilość turystów, która przychodzi tam właśnie po to, by zobaczyć zachód słońca. Na marginesie, jeśli kiedyś byliście w Londynie, w Paryżu czy w Rzymie (szczególnie w porach bardziej letnich niż zimowych), to nie ma absolutnie porównania “tłoku” w Lizbonie do tego z najbardziej popularnych, europejskich stolic. Szczególnie w weekendy w stolicy Portugalii pojawia się sporo turystów, ale poza wysokim sezonem po mieście i jego głównych atrakcjach spaceruje się spokojnie i raczej komfortowo. Mimo turystów widok na Lizbonę z Zamku Św. Jerzego o zachodzie słońca jest przepiękny:
Azulejo to nazwa charakterystycznych, kwadratowych płytek ceramicznych, którymi wybrukowana jest spora część Lizbony. Są one dosłownie wszędzie – na chodnikach, na elewacjach budynków, w kościołach, a nawet w muzeum. Tak, w Lizbonie znajduje się Museu Nacional do Azulejo poświęcone tylko i wyłączenie tym płytkom. Usytuowane jest ono trochę daleko od głównych szlaków turystycznych (około 2 przystanki autobusowe za dworcem kolejowym Santa Apolónia). W niepozornym budynku poznać można całą historię Azulejo i zobaczyć co bardziej cenne dzieła z nich ułożone. Nie jest to miejsce oblegane przez turystów, wstęp do muzeum kosztuje 5 €, ale jeśli posiada różne karty turystyczne (w tym Lisboa Card), jest darmowy. W sezonie letnim muzeum może mieć jeszcze jeden dodatkowy atut – jest w nim przyjemnie chłodno.
Najbardziej charakterystyczne barwy dla Azulejo to te biało-niebieskie, ale naprawdę nie ma tu żadnej reguły. W muzeum można zobaczyć nawet bardzo nowoczesne, futurystyczne wzory układane z portugalskich płytek. Na ulicach ich kolorystyka również jest bardzo zróżnicowana:
CIOCIA KASIA RADZI
Lisboa Card – jeśli ktoś przyjeżdża do Lizbony na przedłużony weekend, czyli na całe 3 dni, warto rozważyć zakup właśnie tej karty. Jej 72-godzinna opcja kosztuje 39 €, co nie jest kwotą małą, ale w zamian otrzymujemy darmową komunikację miejską (np. metro, autobusy, tramwaje), darmowy przejazd pociągiem podmiejskim do Sintry, darmowe wstępy do kilku atrakcji (np. Klasztor Hieronimitów, Torre de Belem, Museu Nacional do Azulejo) oraz zniżki do niemalże wszystkich płatnych atrakcji w Lizbonie i w Sintrze. Krótsze opcje Lisboa Card mogą się nie zwrócić (po prostu 1-2 dni to mało czasu), ale ta 72-godzinna wydaje się idealnie skrojona na 3-dniowy pobyt.