W kinie: Czerwony Kapitan

czerwkap

 

CZERWONY KAPITAN
polska premiera: 26.08.2016
reż. Michal Kollár

moja ocena: 4.5/10

 

„Czerwony Kapitan” to taki słowacki „Układ Zamknięty” w ramach nieco innej, historycznej epoki. Jest upalne lato 1992 roku, za chwilę na dwa niepodległe kraje rozpadnie się Czechosłowacja. Upadł także komunizm, ale ci, którym dobrze wiodło się w totalitarnym reżimie próbują też wygodnie urządzić się w nowym ustroju – jeszcze niepewnym, niejasnym i mało stabilnym. Przeszłość rzuca się cieniem na teraźniejszość i to całkiem dosłownie. Policjanci z wydziału zabójstw zostają wezwani na cmentarz, gdzie przypadkowo w jednym z grobów odkryto trupa z gwoździem wbitym w potylicę i połamanymi kośćmi. Ponieważ sprawy za zabójstwo przedawniają się dopiero po 20 latach, ambitny komisarz Krauz wszczyna śledztwo dotyczące dziwnych zwłok. Trafia na trop niejasnych powiązań służb komunistycznych z kościołem i ciągle aktualną grę teczkami. Michal Kollár miał ciekawy pomysł, by swój film opowiedzieć w vintage’owej konwencji amerykańskiego kina sensacyjnego z lat 80. i 90. Z dzisiejszej perspektywy dość archaicznego, ale za to klarownego, mocnego, męskiego. Dobrą pracę wykonał w „Czerwonym Kapitanie” zarówno Maciej Stuhr, wcielając się w słowacką wersję Jamesa Bonda, nieustępliwego, ambitnego stróża prawa, choć niepozbawionego wad, jak i Kacper Fertacz – młody operator (który odpowiada też za oprawę wyczekiwanej „Ostatniej Rodziny”). Jego zdjęcia, nerwowe i zamknięte w często ciekawych, niebanalnych kadrach, skąpane w letnim, sepiowym słońcu (autorka „Duchologii Polskiej” rozmarzyłaby się na nich nostalgicznie) oddają klimat czasów i epoki. Tym bardziej szkoda, że Kollár totalnie nie poradził sobie z wielowątkowym scenariuszem. Kryminalną intrygą, zamiast rozwijać ją w niezłym tempie, nudzi, większość bohaterów traktuje zbyt stereotypowo i płasko. Dodatkowo polska wersja filmu jest dubbingowana, co tylko dodaje mu sztuczności.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.