WOŁYŃ
polska premiera: 7.10.2016
reż. Wojciech Smarzowski
moja ocena: 6.5/10
Kolejny głośny, polski film (po “Ostatniej Rodzinie”), którego nie odbieram tak, jak ogromna większość widzów. Uwielbiam odważne, dosadne, posępne kino Smarzowskiego, które żadnej, nawet najbardziej kontrowersyjnej tematyki się nie boi, ale reżyser w swoim krytycznym stosunku do polskiej historii zapędził się chyba w ślepą uliczkę. Z jednej strony Smarzowski gimnastykuje się niesamowicie, by pokazać, że okrucieństwo i agresja nie są domeną narodów, ale ludzi, u których przez długie lata mniej lub bardziej świadomie pielęgnowano poczucie krzywdy i niesprawiedliwości i dlatego polskie kresy były raczej tykającą bombą zegarową niż idylliczną oazą przyjaznej koegzystencji różnych nacji i grup etnicznych. Smarzowski pokazuje to niestety w dość banalny sposób – w otwierającej scenie wesela córki polskiego ziemianina i jej ukraińskiego wybranka serca, miłego chłopaka z sąsiedztwa stara się wyłożyć wszystkie zawiłości przedwojennego Wołynia, które później, przy konkretnych warunkach historycznych, doprowadziły do katastrofy. Reżyser robi to oczywiście bardzo sprawnie, ale prowadzi to do tego, że owe zawiłości pozostają raczej w sferze deklaratywnej niż rzeczywistej (a sam Smarzowski uważa przecież, że nic tak nie działa na ludzką wyobraźnię jak obraz, np. stąd taka a nie inna scena rzezi). Drugą, dyskusyjną sprawą jest główna bohaterka, poczciwa Zosia, która niczym Władysław Szpilman w “Pianiście” targana jest nieludzkimi wichrami historii, stara się za wszelką cenę przeżyć, zderzając się z niewyobrażalnym bestialstwem. Smarzowski nie stworzył jednak wiarygodnych person, które sensownie uzasadniałyby idiotycznie nieprawdopodobne losy dziewczyny. Ogromna większość postaci w “Wołyniu” to bardziej takie archetypy zjawisk i motywacji niż pełnokrwiści bohaterowie. Pozbawieni są indywidualnych rysów i typowo człowieczych cech (zupełne przeciwieństwo poruszającej “Róży”). W końcu kluczowym momentem filmu ma być rzeź – krwawa, barbarzyńska i niestety trochę karykaturalna wizja ludobójstwa. Tarantino byłby dumny, ale Smarzowskiego chyba nie interesuje tego typu konwencja. Nie chcę się wypowiadać na temat politycznego wydźwięku “Wołynia”, bo nie do końca dostrzegam w nim próbę rzetelnego wyjaśnienia zbrodni, której dopuścili się ukraińscy nacjonaliści, ale nie bez winy w rozwoju sytuacji było też polskie ziemiaństwo. Niemalże równocześnie z filmem premierę miała książka Witolda Szabłowskiego “Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, która stanowi duże lepsze, chyba uczciwsze świadectwo tamtych czasów i tamtej tragedii niż niedoskonała wizja artystyczna Wojtka Smarzowskiego.