COLO
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Teresa Villaverde
moja ocena: 4.5/10
O kryzysie ekonomicznym współczesne kino powiedziało już chyba wszystko. Powstały wysokobudżetowe produkcje dedykowane tej tematyce, jak i skromne filmy arthouse’owe. Przyglądające się światowi wielkiej finansjery oraz zwykłym szaraczkom z małych miasteczek gdzieś na zadupiach tego świata. Były komedie, były dramaty. Cóż więc nowego o skutkach zapaści gospodarczej mogła powiedzieć Teresa Villaverde? Niestety raczej nie miała nic ciekawego do dodania. Portugalska reżyserka, doświadczony, europejski filmowiec, wybrała zdecydowanie tę arthouse’ową manierę, ale w bardzo realistycznym wydaniu. Takim blisko ludzkich spraw. Dlatego w “Colo” oglądamy portret rodziny we wnętrzu, niegdyś może byli to reprezentanci zamożniejszej klasy średniej, ale teraz ich status ekonomiczny raczej podupadł. Ojciec jest bezrobotny i większość czasu spędza na dachu, podziwiając panoramę Lizbony. Matka pracuje na dwa etaty, wraca do domu zmęczona i zrezygnowana. Ich dorastająca córka, czując niepewną atmosferę w swoim domostwie, woli pozostawać w cieniu, choć w środku rośnie w niej nastoletnia buntowniczka. Z lekkiego dystansu śledzimy losy tej trójki, ich egzystencję z dnia na dzień, rosnące zrezygnowanie i frustracje, które być może kiedyś zostaną mocniej uzewnętrznione. “Colo” to kameralne kino bardzo tłumionych emocji. Tak skrytych, że aż nieodczuwalnych. Naturalną reakcją na losy tej rodziny pozostaje więc totalne zobojętnienie. Villaverde udaje się czasem wytworzyć na ekranie takie wrażenie, że być może oglądamy coś, co zwiastuje przysłowiową ciszę przed burzą. Tymczasem jedyne, co nadchodzi to drobniutki kapuśniaczek i narastające poczucie straconego czasu.