W kinie: Berlin Syndrome (Berlinale)

berlinsynd

 

BERLIN SYNDROME
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Cate Shortland

moja ocena: 4/10

 

Jedno z większych, festiwalowych rozczarowań, bo tak płytkiego i bezbarwnego filmu po autorce “Lore” się naprawdę nie spodziewałam. Australijska turystka w Berlinie na miejscu poznaje sympatycznego nauczyciela angielskiego, który oprowadza ją po mniej znanych zakątkach miasta, opowiada fajne rzeczy i ogólnie wydaje się miłym człowiekiem. Do czasu, gdy zamknie Clare w swoim pancernym mieszkaniu i uczyni swoją niewolnicą. Fakt, że lokum w opuszczonej kamienicy było dość dobrze zabezpieczone, a szaleniec całkiem uważny, chowający przed Clare ostre i potencjalnie groźne dla niego przedmioty, ale dziewczyna przebywała sama w tym mieszkaniu całymi dniami, nie była do niczego przywiązana, a właściwie nie próbowała nawet znaleźć sposobu na obezwładnienie napastnika. Dziwna też była natura ich relacji – gdzieś pomiędzy fatalnym zauroczeniem a syndromem sztokholmskim. O ile bowiem Andi ma jakieś rysy psychologiczne, jego traumy i obsesje z czegoś wynikają, to Clare – poza tym, że lubi architekturę DDR i ma jakąś rodzinę na drugim krańcu świata, nie ma praktycznie żadnych właściwości, które uzasadniałyby jej zachowania. Morał z tego filmu taki, iż nie należy ufać lokalsom spotykanym na Kreuzbergu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.