AMERICAN MADE
polska premiera: 25.08.2017
reż. Doug Liman
moja ocena: 4.5/10
Naprawdę przekonuje mnie strategia Toma Cruise’a, który już dawno porzucił ambitny repertuar, by aktorsko realizować się w kinie czysto rozrywkowym. To zapewne też taktyka podyktowana w jakiejś mierze kontrowersjami wokół życia prywatnego Amerykanina, które raczej nie spotyka się z aprobatą i zrozumieniem u jego rodaków. Cruise zdaje się jednak czuć w lekkiej popkulturze jak pączek w maśle, z autentyczną naturalnością wcielając się w rolę kolejnych bohaterskich charakterów (od Ethana Hunta po Jacka Reachera). Lubi to, bo np. powszechnie wiadomo, że unika kaskaderskich dubli, wykonując większość z najbardziej wymagających elementów w scenariuszu osobiście. Osoba Barry’ego Seala idealnie więc wpisuje się nie tylko w emploi Toma, ale też w całą serię wyjątkowo lubianych w jego ojczyźnie filmów o amerykańskich self-made manach. Gościach, którzy zwietrzyli okazję i załapali byka za rogi, sprytem i przebojem nie tylko zapisując we własnej biografii najbardziej nieprawdopodobne rozdziały, ale również zdobywając niewyobrażalną kupę szmalu. Wspomniany Seal był najzwyklejszym, acz bardzo utalentowanym pilotem rejsowym, dopóki nie zwerbował go ambitny agent CIA. W zamian za różne informacje wywiadowcze Barry otrzymał też zasoby, pozwalające mu na boku rozwijać własny interesik – realizować zlecenia dla słynnego kartelu z kolumbijskiego Medellín. Cruise stara się, jak może i fajnie wypada w swojej roli, ale w przypadku “American Made” zabrakło po prostu ciekawszego, odważniejszego scenariusza, który pozwoliłby filmowi Douga Limana choćby zbliżyć się do ikonicznego dla gatunku “Wilka z Wall Street”. Zamiast czegoś takiego oglądamy bardzo przeciętny zestaw przygód obrotnego pilota, stanowiący nieobowiązkowy przypis do popularnego serialu “Narcos”.