Oficjalne, filmowe podsumowanie tradycyjnie rozpoczynam od dziesięciu rekomendacji – tytułów obecnych głównie w obiegu festiwalowym, wygrzebanych na pchlim targu światowego kina. Raptem jedna z tych pozycji doczekała się dystrybucji w naszym kraju. Z przyjemnością zawsze przypominam, że odkrywanie filmów reprezentujących mniej popularne kinematografie zawsze sprawia mi dużo radości i wolę na nie poświęcać czas niż np. na produkcje superbohaterskie. Za nami niezły rok w kinie (i na festiwalach). W tym roku w pełnym wymiarze uczestniczyłam w Berlinale, Cannes, Nowych Horyzontach, Warszawskim Festiwalu Filmowym i American Film Festival. Wpadłam na łódzką Cinergię, Pięć Smaków i Splat!FilmFest.
Ta aktywność sprawiła, że na ten moment – w kinie, na festiwalach filmowych, w domu – zaliczyłam 395 seansów. Parę dni 2019 roku jeszcze zostało, więc spokojnie przekroczę barierę 400 filmów w roku kalendarzowym. Mój roczny ranking stanowi wypadkową mojego gustu, ukierunkowanego w stronę szeroko pojętego art-house’u, który jest mi szczególnie bliski – każdego roku to podkreślam dla zaznaczenia, że przegląd kina bieżącego zarówno komercyjnego, jak i bardziej niszowego, mam po prostu ogarnięty bardzo dobrze. Filmy nowe, które oglądam, oceniam na bieżąco, sporą część z nich też krótko recenzuję na blogu, FB i Filmasterze. Tradycyjnie jestem szczególnie dumna, że większość moich filmów z zestawienia nie reprezentuje kinematografii anglojęzycznych – są one zdecydowaną mniejszością. Tyle tytułem statystycznego wstępu, podsumowanie filmowe 2019 czas zacząć!
Bora Kim: Beol-sae [Zobacz trailer]
W swoim niezwykłym debiucie Kim Bora zawstydza całe to ambitniejsze kino coming-of-age zza Oceanu, którym się ostatnio zachwycaliśmy. Dużo bliższa jest jej bowiem liryczna przenikliwość azjatyckich mistrzów pokroju Hou Hsiao Hsiena czy Edwarda Yanga. Ton narracji przez cały czas pozostaje szlachetnie wyciszony, zaś kameralna obserwacja życia nastolatki toczy się w zgodzie z zasadami filmowego realizmu. Nie bywa jednak brutalna, lecz raczej subtelna, mimo że najważniejsze wydarzenia z życia Eun-hee mają wyjątkowo dramatyczne oblicze.
Théo Court: Blanco en blanco [Zobacz trailer]
Zainspirowany przerażającą, sepiową fotografią z końca XIX w., na której przedstawiono europejskiego kolonizatora Juliusa Poppera w trakcie bestialskiego polowania na Indian z plemienia Selk’nam Théo Court puszcza wodze fantazji i opowiada historię autora tegoż zdjęcia. “Blanco en blanco” przeszywa poruszający chłód, zaś wymowę filmu praktycznie zamknięto w kluczowych dla niego scenach obrazu pracy fotografa, który metodycznie buduje scenerię i gorączkowo ustawia ludzi, by zbudować najciekawszy kadr i tym samym zrobić najlepsze zdjęcie. Ciche świadectwo niewyobrażalnego dramatu.
Andreas Horvath: Lillian [Zobacz trailer]
Sygnowana nazwiskiem Ulricha Seidla jako producenta “Lillian” to ekstremalne kino drogi z jedną bohaterką. Rosjanką z nieważną, amerykańską wizą, która rozczarowana Ameryką postanawia wrócić do domu. Precyzyjniej – przejść na nogach z Nowego Jorku do Rosji przez Cieśninę Beringa. W jej długiej, wycieńczającej wędrówce przebija się nie tylko nastrojowe, szlachetne slow cinema o tęsknocie za domem z nutą survivalu, ale też Wendersowa fascynacja Ameryką wielkich przestrzeni i małych ludzi egzystujących obok majestatycznie rozciągających się po horyzont pól, lasów, gór i rzek.
Susanne Heinrich: Melancholijna dziewczyna (Das melancholische Mädchen) [Zobacz trailer]
Film w formie groteskowego, różowego pamiętnika – ironicznych bazgrołów z życia dziewczyny w wielkim mieście. Albo precyzyjniej – kilkunastu kolorowych, luźnych epizodów. Tematyka współczesnych związków, feminizmu i konsumpcjonizmu przegląda się tu uroczo w postmodernistycznym zwierciadle. Zblazowana poza Marie Rathscheck tworzy rozkoszny obraz tytułowej melancholijnej dziewczyny, streszczającej i komentującej współczesne traktaty filozoficzne. Rewelacyjnie się z nią bawiłam.
Clara van Gool: The Beast in the Jungle [Zobacz trailer]
Adaptacje klasycznych powieści bywają często nudną konfekcją, ale to zupełnie nie dotyczy tej pomysłowej interpretacji powieści Henry’ego Jamesa zmienionej na postmodernistyczny melodramat. By pokazać, jak uniwersalna historia ukrywa się w prozie z początku poprzedniego wieku, van Gool nie ogranicza się do jednej epoki, ale pozwala się spotykać (i mijać) bohaterom w różnych okolicznościach czasoprzestrzennych. To tyleż żałobna rapsodia nad utraconymi szansami, ile filozoficzna refleksja o ulotności czasu, pamięci, miłości.
Severin Fiala & Veronika Franz: The Lodge [Zobacz trailer]
Szanuję w “The Lodge” ciekawą żonglerkę gatunkowymi konwencjami, która jednakowoż nie ma aspiracji bycia jednocześnie nośnikiem jakichś uniwersalnych znaczeń, co we współczesnych, ambitniejszych horrorach stało się modnym trendem. Fiala i Franz dotykają intrygującego tematu. Interesuje ich zło, ale nie per se, lecz raczej jego percepcja. Pokazują, jak można go nie dostrzegać u tych, których kulturowo uznaje się za czystych i niewinnych (dzieci), choć to właśnie oni okazują się katalizatorem dla przyszłej tragedii. To horror zachowujący gatunkową powagę i jednocześnie zaskakująco odważny.
Jennifer Kent: The Nightingale [Zobacz trailer]
Kent po “Babadook” kontynuuje swoje reżyserskie podboje na polu kina gatunkowego. “The Nightingale” to kolejny horror w jej dorobku z kobiecą bohaterką w roli głównej, która musi walczyć z potworami. Zmieniła się scenografia na dziką Ziemię van Diemena pogrążoną w XIX-wiecznej szarzyźnie i ciemiężoną przez brytyjskiego kolonizatora. Także zło przybrało teraz postać człowieka z krwi i kości. Historyczny, brutalny realizm filmu – niczym u naszego Smarzowskiego – winien wskrzeszać pamięć o krwawej historii podbijanych przez białego człowieka ziem na Antypodach, których potęga wyrosła z przemocy, nietolerancji i barbarzyństwa oraz wywoływać potężne wyrzuty sumienia.
Trey Edward Shults: Waves [Zobacz trailer]
Wypełniony przyjemnym światłem, otulającym ciepłem i kapitalną muzyką melancholijny hymn na cześć młodości – szalonej, nieprzewidywalnej, infantylnej, przeklętej, która zawsze mija za szybko. Przebojowy film w duchu serialowej “Euforii” – młodzieżowe kino, mówiące językiem tej grupy wiekowej, ale nie pomijające też tych, którzy ten okres w życiu mają za sobą. Będące blisko swoich bohaterów tak, że można poczuć ten wiatr we włosach podczas jazdy samochodem. Może bywa czasem zbyt telenowelowe, ale cóż – taki urok młodości.
Kantemir Balagov: Wysoka Dziewczyna (Dylda) [Zobacz trailer]
O bliznach tych widocznych, bo na ciele i tych ukrytych, które boleśnie wyryły się na psychice i duszy w swoim drugim filmie opowiada Kantemir Balagov. “Dylda” to daleka krewna naszej “Róży” – również portretująca mroczne, powojenne czasy. Reżyser nie oszczędza swoich bohaterek. Karze im dalej cierpieć, pokazując w ten sposób, że wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Ich rany potrafią być dużo bardziej bolesne niż te, które można odnieść na polu bitwy. Wiążą się bowiem z traumami, o których zawsze przypominać będą mrożące krew w żyłach ataki paniki oraz niezrealizowane marzenia o byciu żoną i matką.
Xiaoshuai Wang: Żegnaj mój synu (Di jiu tian chang) [Zobacz trailer]
Za fasadą epickiego, rozciągniętego na blisko cztery dekady kina, sagi o dwóch rodzinach i ich przyjaciołach, których na zawsze połączyła straszliwa tragedia, doświadczony Xiaoshuai Wang zawarł wyjątkowo gorzki i jednoznaczny komentarz na temat chińskiej polityki jednego dziecka. Nie oszczędził też rewolucji przemysłowej i zmian gospodarczych, jakie zachodziły w Państwie Środka. Jak u Jia Zhangke powroty bohaterów po latach do miejsc ich młodości służą obserwacji postępujących w niebotycznym tempie przemian. Chwyta za serce.