EMA
polska premiera: lipiec 2020
reż. Pablo Larraín
moja ocena: 5.5/10
Dzika namiętność zamknięta w neonowych kadrach. Wirujący seks i taniec w transie do utraty tchu. Życie magnetycznej Emy (Mariana Di Girolamo) to prawdziwy rollercoaster, rozpędzający się na każdym zakręcie, z którego nie sposób bez szwanku wyskoczyć. Centralna postać filmu Pablo Larraína burzliwie, wręcz destrukcyjnie przedzierając się przed własne życie, jeńców raczej nie bierze, a to, co mogłoby jej w jakikolwiek sposób ciążyć, zostawia za sobą. Ale już nie do końca nie ogląda się za tym wstecz. Pragnąc w pełni poświęcić się prywatnie i zawodowo relacji ze swoim mężem, choreografem Gastonem (Gael Garcia Bernal), Ema wraz z nim podejmuje decyzję, by oddać ponownie do adopcji przysposobione wcześniej dziecko, którym wspólnie się opiekowali. Wspomnienie o chłopcu ewidentnie jednak nie daje spokoju młodej kobiecie. Jak na film z ponoć bardzo szkieletowym scenariuszem, w którym aktorskiej obsadzie dano duże pole do improwizacji, losy bohaterów “Emy” układają się w zaskakująco koronkową formę… rasowej telenoweli. Pulsuje ta opowieść w mocno przyspieszonym tempie, różne konfiguracje międzyludzkich związków charakteryzują się dużą intensywnością, kolory i muzyka potrafią zawrócić w głowie, a sama Mariana Di Girolamo przyciąga wzrok charyzmą swojej ekranowej obecności. Larraín w “Emie” na pewno zaproponował coś nowego. To kino-przeżycie, niczym u Gaspara Noe, w dodatku dużo fajniej (i modniej) niż u Francuza wystylizowane. Ale naprawdę nie potrafię przeboleć tych rozwiązań scenariuszowych, których Chilijczykowi mogliby pozazdrościć twórcy “Mody na sukces”. Larraín pokazał we wczesnych swoich filmach, a nawet ostatnio w “Jackie”, że potrafi udanie dekonstruować filmowe motywy – na “Emę” cudownie się patrzy. Tylko tyle.