TOTEM
polska premiera: 19.01.2024
reż. Lila Avilés
moja ocena: 6/10
Zamknięty w czterech ścianach jednego domostwa i jednym – z perspektywy bohaterów – zwyczajnie niezwyczajnym dniu, film Lili Avilés łatwo i wygodnie można zamknąć w atrakcyjnie brzmiącym haśle: “Sieranevada” wg Charlotte Wells. Meksykańska reżyserka prezentuje bowiem znajomy punkt wyjścia – w “Tótemie” naszą przewodniczką po labiryncie trosk i dramatów dorosłych zostaje kilkuletnia dziewczynka, która ze swoją dziecięcą wrażliwością i skromnym, życiowym doświadczeniem stara się sama zrozumieć, co zajmuje jej bliskich. Pochłoniętej w nerwowych rytuałach rodzinie, która zbiera się w domu 7-letniej Sol, by przygotować urodzinowe przyjęcie dla jej ojca. Dziecko przemierza domowe zakamarki i mimochodem odkrywa sekrety krewnych – niesłabnącą żałobę dziadka, o którym zapomina dzięki drzewkom bonsai, topiącą smutek w alkoholu ciotkę i drugą, sięgającą po szarlatańskie metody, by przywrócić nadzieję w sytuacji beznadziejnej. Avilés nie tworzy skomplikowanego portretu rodziny we wnętrzu, skupia się bowiem na jakichś wręcz nieistotnych detalach związanych z każdą z tych jednostek, które oderwane od szerszego kontekstu mogłyby wydawać się nawet niezrozumiałe i bez znaczenia. Kieruje na nich obiektyw tak, jakby to oni zatrudnili ją z ogłoszenia do roli kamerzystki, która ma “na pamiątkę” udokumentować to spotkanie, a nie zawsze włącza sprzęt w najbardziej adekwatnym momencie.
Zwyczajne rozmowy, zabawne kłótnie, tajemnicze szepty, kakofoniczna krzątanina, spalone ciasto, groteskowe egzorcyzmy, a i tak w końcu najbardziej przykuwa uwagę ten, który jest nieobecny w rozedrganych, filmowych kadrach i z którego powodu spotykają się ci wszyscy ludzie. Ciężko chory ojciec Sol leży zamknięty w pokoju, na którego drzwi tęskno od czasu do czasu spogląda dziewczynka. Jakby oczekiwała, że rodzic stamtąd wyjdzie i uporządkuje chaotyczną, rodzinną mikroprzestrzeń. Przywróci ich świat na właściwe tory. Ale zbliżająca się uroczystość – punkt kulminacyjny niespokojnego, kipiącego od emocji dnia – nie tyle będzie radosną celebracją kolejnej rocznicy życia mężczyzny, ile spotkaniem najpewniej ostatnim i próbą pogodzenia się z tym, co w tych okolicznościach nieuniknione – przemijaniem życia.
Dziecięca perspektywa na pewno rozmiękcza ciężki ładunek emocjonalny filmu, traktującego przecież o kwestiach ostatecznych. Zaskakująco urokliwa i swojska w swej realistycznej manierze domowego, amatorskiego kina estetyka Avilés sprawia, że można nawiązać więź z tą rodziną, mimo że poznajemy ledwie jakieś skrawki charakterów i historii tych osób. Cały czas pozostajemy jednak jedynie biernym obserwatorem nadchodzącej tragedii. Zakłócanej jeszcze chwilę gwarnym spektaklem afirmacji życia, za którego kulisami dostrzec już można lament nad nieuchronnością pożegnania.