W kinie: Return to Montauk (Berlinale)

returntomon

 

RETURN TO MONTAUK
67. Internationale Filmfestspiele Berlin
reż. Volker Schlöndorff

moja ocena: 4/10

 

Mam takie wrażenie, że “Return to Montauk” jest typem dzieła, które nieźle sprawdza się w formie literackiej, ale skazane jest na porażkę, jeśli chodzi o kino. W ekranowych historiach pisarzy, którzy wracają do przeszłości, bo tak naprawdę nigdy się z nią nie rozliczyli czy też nie pogodzili, często tkwi bowiem nienaturalna pretensjonalność (że niby jego osobiste cierpienia z tym związane mają jakieś donioślejsze znaczenie, a tak zwykle nie jest) oraz fałszywa szlachetność (jakoby emocje tegoż bohatera były jakieś wyjątkowe w porównaniu do tych sprzedawcy ze sklepu czy dziewczyny pracującej na infolinii, co też jest bzdurą, prawda Paterson?). Także tak doświadczony twórca jak Volker Schlöndorff nie potrafił uniknąć pułapek, jakie kryją się za ekranizowaniem rozliczeń fikcyjnych bohaterów-pisarzy, mimo że w “Return to Montauk” to nie taka do końca fikcja, bo scenariusz oparto na wspomnieniach Maxa Frischa, znanego autora i prywatnie niegdyś przyjaciela Schlöndorffa. Jakkolwiek nie jest to żadne wielkie kino, bo te wszystkie wielkie rozmyślania o życiu i kobietach głównego bohatera spłycono jednak do melodramatycznej kwestii przegapionej szansy na wielkie uczucie (bo stara miłość być może nie rdzewieje, ale raczej po latach ciężko ją reanimować), ale przyjemnie się przynajmniej patrzy na Stellana Skarsgarda i zawsze posągowo piękną Ninę Hoss.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.