TV: Blue Jay

bluejay

 

BLUE JAY
Netflix
reż. Alexandre Lehmann

moja ocena: 6.5/10

 

To nawet zaskakujące, że takiemu mistrzowi jak Wim Wenders nie udało się sensownie opowiedzieć prostej historii o kobiecie i mężczyźnie, ale od kilku lat tego typu fabuły wychodzą całkiem nieźle młodym, niezależnym twórcom zza Oceanu. Alexandre Lehmann pozostając w skromnej estetyce mumblecore’u czy spontanicznego kina spod znaku trylogii Richarda Linklatera, sięga po wyjątkowo nieskomplikowaną formułę spotkania po latach, by w takich bardzo niezobowiązujących okolicznościach skonfrontować Jima i Amandę z ich wspólną przeszłością. Upłynęło sporo czasu, każde z nich poszło swoją drogą, więc wydawać by się mogło, że wszelkie rany zdążyły się już zagoić. Para nostalgicznie wspomina swój związek, między wierszami nieśmiało analizując, czy nie żałują decyzji podjętych przed laty, czy nie chcieliby, by ich życie potoczyło się inaczej. Coś jednak ostatecznie poróżniło tę dwójkę, co teraz sprawia, iż mimo że razem piją, śmieją się, tańczą do rzewnej ballady Annie Lennox, podszyte jest to wszystko gorzką melancholią. Jasne, że takich filmów jak “Blue Jay” powstała cała masa i generalnie wszystkie są one do siebie dość podobne. W dalszym ciągu jednak nie mogę się oprzeć ich uroczej naturalności i rozkosznej, choć czasem pretensjonalnej prostolinijności. W fabule Lehmanna dodatkowo bardzo podobają mi się Sarah Paulson i Mark Duplass. Szczególnie Paulson, grająca na ascetycznych półtonach, ale pięknie oddająca całą tę niepewność i nerwowość swojej bohaterki w konfrontacji z przeszłością i teraźniejszością, skradła mi serce.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.