W kinie: 127 Godzin

 

127 GODZIN
polska premiera: 18 luty 2011
reż. Danny Boyle

moja ocena: 6.5/10

 

Trudnego zadania podjął się Danny Boyle. Historia Arona Ralstona – miłośnika rozrywek ekstremalnych i weekendowego poszukiwacza przygód, którego jedna z wypraw kończy się niemalże tragicznie, wygląda bowiem interesująco tylko na papierze. Film o człowieku, samotnie znajdującym się w pułapce i poszukującym desperacko możliwości uwolnienia ręki spod głazu, co ocaliłoby jego życie, wymaga skupienia się na aktorze usytuowanego w jednostajnej scenerii, czegoś zupełnie innego niż chociażby w „Slumdog Millionaire”. Odgrywający rolę Ralstona, James Franco, podołał roli. Przez blisko półtorej godziny filmu umiał skupić na sobie uwagę, pokazać niesamowitą wolę życia swojego bohatera, która pomogła mu uratować się ze śmiertelnego potrzasku oraz przemianę, jaka dokonała się w człowieku w obliczu takiej sytuacji. Bez wyposażenia Ralstona-Franco w kompaktową kamerę (jakież to banalne, a ile dało możliwości!) zapewne większość z tych efektów nie byłaby możliwa do uchwycenia. Teledyskowa forma pozwoliła po prostu bezkolizyjnie wejść w tę nie najłatwiejszą, drastyczną wręcz fabułę i skupić się nie na ludzkim ciele, ale na charakterze. Irytuje mnie trochę przesadnie moralizatorskie podejście Boyle’a do losów Arona Ralstona – bezkompromisowa wolność jednostki nie jest możliwa do pogodzenia z życiem wedle tradycyjnych wartości, które w końcowym rachunku wygrywają z postawą nonkonformistyczną. Nawet jeśli główny bohater „127 Godzin” utrzymuje, że w dalszym ciągu nie unika ekstremalnych przygód. Krzepiąca historia – aż do przesady.

 

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=OlhLOWTnVoQ]