W kinie: Zanim Zniknę (WFF)

zanimznikne

 

ZANIM ZNIKNĘ
30. Warszawski Festiwal Filmowy
reż. Shawn Christensen

moja ocena: 6.5/10

 

W „Zanim zniknę” jest wszystko to, co lubię – typowa dla amerykańskiego kina niezależnego historia, w której jednostka przegrana nagle niespodziewanie odnajduje sens życia. Jest w niej słodycz gorzkiej czekolady i przyjemna melancholia. U Shawna Christensena wszystko rozgrywa się nocą na mniej reprezentatywnych ulicach Nowego Jorku, pulsujących w rytm kolorowych, onirycznych świateł, albo w obskurnych lokalach rozrywkowych, albo w nowobogackich apartamentach. To jak reżyser (niegdysiejszy wokalista zespołu Stellastarr*) traktuje przestrzeń czy też dźwięki i muzykę, które towarzyszą bohaterom, jak rysuje drugoplanowe postaci, budzi skojarzenia z ostatnimi dziełami Nicolasa Refna (z „Drive” i „Only God Forgives”). Sama fabuła jest zaś już dość banalna i mieści się w modnych standardach hipsterskiego kina z Sundance (gdzie zresztą „Zanim Zniknę” zostało wyróżnione). Richie chce popełnić samobójstwo z miłości, jednak na chwilę ostateczny krok opóźnia telefon od siostry, która mimo że nie miała z bratem od dość dawna kontaktu, prosi go w nagłej sytuacji o opiekę nad córką. Kilka nocnych godzin spędzonych z wybitnie bystrą, rezolutną dziewczynką stanie się dla Richie’go bodźcem do małych rozliczeń z sobą samym i ze swoimi bliskimi. Ta historia bardzo ładnie się rozwija, jest nienachalna i urocza, być może nawet ostatecznie przesadnie ckliwa, ale widać, że mimo skromnego budżetu w „Zanim Zniknę” włożono dużo serca. Trzeba więc wykazać się naprawdę złą wolą, by tego skromnego kina nie docenić.

 

[youtube=https://www.youtube.com/watch?v=_tJjDckjXiQ]

 

***

Kasia na WFF powered by: