W kinie: Alleluja

allel

 

ALLELUJA
Black Bear Filmfest
reż. Fabrice de Welz

moja ocena: 6.5/10

 

Oglądając nowy, wyczekiwany film Fabrice’a de Welza, miałam ciągle w pamięci wyborną, czarną komedię „Turyści” w reżyserii Bena Wheatley’a, ale w „Alleluia” nie ma aż tyle śmiechu, co w brytyjskiej fabule. Twórca kultowej „Kalwarii” sięgnął tym razem po historię starą, jak świat i w dodatku już mocno przez kino przetworzoną. Opowieść o destrukcyjnej parze kochanków, która faktycznie w zbrodniczy sposób pielęgnowała swoje uczucie w latach 40. XX wieku, doczekała się już wielu ekranizacji. Tę najbardziej znaną, „The Honeymoon Killers” z 1969 roku, sam François Truffaut zaliczył w poczet swoich ulubionych filmów amerykańskich. Do fanów tegoż zalicza się też choćby Todd Solondz. Fabrice de Welz, uznawany za jednego z najciekawszych reżyserów w ramach nurtu nowej, ekstremalnej fali we francuskojęzycznym kinie grozy, nie odświeża schematu, nawet go specjalnie nie reinterpretuje. Robi to po prostu po swojemu. Podobnie więc jak w „Kalwarii” skupia się na samotności i desperacji swoich bohaterów, które przeradzają się w chorobliwą obsesję. W „Alleluia” zdecydowanie mniej oglądamy krwawego spektaklu, on przede wszystkim rozgrywa się na gruncie psychologiczno-emocjonalnej strony relacji między Michelem i Glorią. Mężczyzna żyje z uwodzenia starszych pań i wyciągania od nich pieniędzy, ale spotyka Glorię, która zakochuje się w nim na zabój, akceptując sposób zarabiania swojego kochanka. Jednak jej uczucie względem Michela jest na tyle silne, że nie jest w stanie ścierpieć innych kobiet u jego boku. Zatem podczas napadów wściekłości i zazdrości pozbywa się kolejnych partnerek Michela. Mimo że oboje stają się podejść do swojego związku racjonalnie, to burzliwe uczucia zawsze biorą górę. Gloria głębokimi pokładami miłości osacza ukochanego, ale ten – choć nie potrafi się uwolnić od chorobliwie zaborczej partnerki, która czasem wręcz mu przeszkadza – akceptuje taki stan rzeczy. Fabrice de Welz intrygująco zbudował postacie Michela i Glorii, mimo że nie rozwinął ich w szczególnie błyskotliwy sposób. To jest element, który aż prosi się o bardziej pomysłową egzekucję. Najfajniejsze w „Alleluia” są zaś te wszystkie kinofilskie wtręty: Michela fascynacja Bogartem czy finałowa scena, która rozgrywa się w kinowej sali. De Welz tym razem nie dostarczając nam filmu spod znaku rozpieprzającego mózg wow, ciągle potwierdza swoją solidną pozycję intrygującego twórcy europejskiego kina.

 

[youtube=https://www.youtube.com/watch?v=FTx07DAn-r0]

 

***

Kasia na Black Bear Filmfest powered by: