MAMA I DZIWKA
reż. Jean Eustache
1973
moja ocena: 9/10
Znakomite, trwające ponad 3,5 godziny dzieło rozliczeniowe Jeana Eustache’a, który w gorzki sposób podsumowuje wartości Nowej Fali i swojego pokolenia. Bo gdy wyjdzie się poza intensywną relację miłosnego trójkąta, stanowiącą główny temat filmu, dostrzeże się właśnie smutny portret pokolenia – zblazowanych nihilistów, emocjonalnych niedorostków i przeintelektualizowanych nieszczęśników. Taki dokładnie jest Alexandre i ludzie, wokół których się obraca. Na pierwszym planie natomiast obserwujemy jego fircykowatą męskość osaczoną i kontrolowaną przez dwa, niemalże archetypiczne postacie kobiet – tytułowej matki (starszej, pozornie pewnej siebie “sponsorki”) i dziwki (znów, jedynie pozornie, wyzwolonej kochanki). Eustache rozegrał swój film po mistrzowsku. Jego tempo wyznaczają przede wszystkim kwieciste, długie dialogi – nic poza nimi właściwie w “Mamie i dziwce” się nie dzieje. Dlatego to też film dość wymagający – trzeba mocno wsłuchać się w rozmowy bohaterów, by wyłuskać z nich seans dzieła Eustache’a i to, o co konkretnie reżyserowi w tym prostym dziele chodziło. Dodatkowego smaczku wymowie filmu dodają aktorzy, którzy się w nim pojawiają. Z jednej strony nowofalowa ikona i alter ego Francois Truffaut z serii filmów z Antoine Doinelem, chłopięco piękny Jean-Pierre Léaud, z drugiej – nieco niespełniona ikona nowofalowego aktorstwa, Bernadette Lafont w roli “matki”. Jean Eustache popełnił samobójstwo kilka lat po nakręceniu “Mamy i dziwki” – jego rozczarowanie okazało się więc zdecydowanie czymś więcej niż tylko artystyczną pozą.
AMERYKAŃSKA NOC
reż. Francois Truffaut
1973
moja ocena: 9/10
Kolejna produkcja o z kategorii tych rozliczeniowych, choć zupełnie inna niż “Mama i dziwka”. “Amerykańska Noc” to też bodaj największe arcydzieło w specyficznym podgatunku filmu o filmie. Sam Francois Truffaut wciela się tu w rolę reżysera Ferranda, który w Nicei kręci epicki dramat, nieszczęśliwą historię miłosną, w której ojciec zakochuje się w dopiero co poznanej żonie swojego syna. “Amerykańska Noc” to autobiograficzna nostalgia, osobista, głęboka wiwisekcja oraz produkt satyryczno-komiczny. Truffaut-Ferrand współpracuje ze swoimi ulubionymi aktorami z Jean-Pierre Léaud na czele (który znów z równym sobie wdziękiem i nonszalancją gra niedojrzałego chłoptasia), zajmując się skomplikowaną, niejednoznaczną tematyką międzyludzkich relacji. Choć to film jest głównym bohaterem “Amerykańskiej Nocy”, bo to nośnik emocji – nie tylko tych odgrywanych przez aktorów przed kamerą, ale też gdzieś poza kadrem, fantastyczna przygoda z dużą dawki najprawdziwszej magii, bo tworzona na planie zdjęciowym iluzja kreuje zupełnie nowy, inny świat, zarówno dla ekipy, jak i później widza. Fajowa w “Amerykańskiej Nocy” jest też autoironia Truffaut, który sentymentalnie i zabawnie rozprawia się z własnymi idolami i filmowymi inspiracjami, rozczulająco rekapitulując także wobec własnej twórczości.
ZIEMIA W TRANSIE
reż. Glauber Rocha
1967
moja ocena: 8.5/10
Fikcyjny kraj Eldorado i obraz walki o władzę, która ma w nim miejsce. Wiadomo, że chodzi o ówczesną Brazylię i że film ma być metaforą, aspirującą do wyciągania bardziej uniwersalnych wniosków niż tylko tych dotyczących państwa z Ameryki Południowej. Wiele było takich produkcji, które pokazywały bezwzględność rządzących, cyniczność polityków, okrucieństwo zbuntowanych, skutki rewolucji, która w końcu zjada własne dzieci. W wersji najbardziej przystępnej oglądamy to choćby w serialu “House Of Cards”. Glauber Rocha zrobił jednak film wyjątkowy i oryginalny przede wszystkim formalnie. Tworząc polityczną metaforę, wykorzystał intensywność i ekspresję przeróżnych produktów kultury – obrzędów religijnych, tekstów literackich (w tym poezji), widowisk teatralnych i operowych, muzyki i tańca. Dlatego “Ziemia w transie” przypomina jakąś zagubioną perełkę eksperymentującego kina postmodernistycznego. Film swego czasu dostał nagrody w Cannes i Locarno, ale wyobrażam sobie taką sytuację, że powstał on teraz i ma premierę na któryś z ważniejszych, europejskich festiwali. Część publiczności wychodzi z psychodelicznego spektaklu Rochy po kilkunastu minutach od rozpoczęcia seansu, część w napięciu ogląda do końca, a potem wstaje i klaszcze na stojąco. To właśnie kino takiego rodzaju. Dla mnie niesamowita rzecz.