W kinie: Moonlight (AFF)

moonlight

 

MOONLIGHT
7. American Film Festival
reż. Barry Jenkins

moja ocena: 7.5/10

 

Skromne kino o dorastaniu, dyskretny manifest społeczny, melancholijny melodramat, wielki-mały i ogromnie uniwersalny film o odkrywaniu siebie samego – tym wszystkim jednocześnie jest i nie jest zarazem najnowsze dzieło Barry’ego Jenkinsa. “Moonlight” nie tylko wymyka się prostym schematom, oczywistym klasyfikacjom. Gdy już myślimy, iż film pozwala nam rozsiąść się wygodnie w hotelu, Jenkins funduje nam kolejną, fabularną niespodziankę. Historia o dojrzewaniu Chirona z przedmieść Miami została podzielona na trzy części, które nie tylko odtwarzają kolejno fragmenty jego życia (od kilkuletniego, zaniedbywanego dzieciaka przez wyobcowanego nastolatka do napakowanego gangstera z sąsiedztwa), ale przede wszystkim pokazują, jak przez ten czas poszukiwał swojej tożsamości bohater “Moonlight”. Film budzi skojarzenia zarówno z kultowym “Brokeback Mountain”, jak i “Boyz n the Hood”, ale Jenkins obraca się w zupełnie innych sferach i w zupełnie innych miejscach stawia akcenty. W przeciwieństwie do Anga Lee opiera się na subtelności i liryzmie, nie szarpie się na stanowcze łamanie kulturowych tabu. Zupełnie nie sięga też po efektowną, barwną przebojowość Johna Singletona, skupiając się raczej na stworzeniu bogatego, przenikliwego, niejednoznacznego portretu psychologicznego. Najbardziej urzekło mnie jednak, jak w “Moonlight” podsumowano te wszystkie okresy tożsamościowych poszukiwań i kryzysów Chirona. Jenkins z delikatną przekorą i wysublimowaną, uroczą ironią zdaje się przekonywać, iż człowiek dojrzewała całe życie (i że nie dojrzewa nigdy), na zawsze mając w sobie tę dziecięcą niepewność i młodzieńczy niepokój oraz tęskniąc za tym, co pozostało spowitym księżycową mgłą wspomnieniem z odległych czasów.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.