THE POST
polska premiera: 16.02.2018
reż. Steven Spielberg
moja ocena: 6/10
Historia tzw. Pentagon Papers pozostaje nieco w cieniu głośniejszej Afery Watergate, która zakończyła w niesławie prezydenturę Richarda Nixona. Tajny, liczący ponad 7 tys. stron raport Departamentu Obrony opisujący dekady intryg i ambiwalentnego zaangażowania Ameryki w polityczną sytuację w Wietnamie dostał się w ręce dziennikarzy New York Timesa. Po tygodniach analiz i śledztwa gazeta opublikowała część materiału, wchodząc tym samym w ostry spór z Białym Domem. Sądowy zakaz omawiania wykradzionego raportu zignorował The Washington Post – wówczas ledwie lokalny dziennik z aspiracjami, publikując jego dalszą część. Sytuacja z Pentagon Papers stała się więc ostatecznie przyczyną sporu o granice wolności prasy, czy może być ona ograniczona państwowym interesem i racją stanu.
Z dzisiejszej perspektywy odwoływanie się do skompromitowanej epoki Nixona wygląda jak pójście na nieprzyzwoitą wręcz łatwiznę. Uderzano w nią bowiem tak często i tak celnie, że nawet w kinie stała się ona dość nudną kliszą. Spielberg zdaje się tego nie zauważać, bo akurat cała sprawa z The Washington Post idealnie skorelowała mu się z sytuacją współczesną. Podobnie jak w nagradzanym “Spotlight”, także w “Czwartej Władzy” z nostalgią i nie tak jasno artykułowanym smutkiem, wspomina się złotą erę dziennikarstwa. Czasy, gdy był to zawód marzeń, dający prestiż i wrażenie, że poprzez rzetelną pracę można faktycznie coś w rzeczywistości zmienić. To wszystko jednak chyba bezpowrotnie minęło. W pogoni na newsami i clickbaitami nikt nie ma już czasu na wielotygodniowe, dziennikarskie śledztwa, zaś same gazety i inne tradycyjne media wydają się powoli wymierać. Spielberg buduje im pomnik, gdy jeszcze ma to w miarę sens (magiczne są te sceny, gdy całe redakcje, po zamknięciu wydania, śledzą proces przygotowania materiału do druku, a potem sam jego druk).
W “Czwartej Władzy” jasno i wyraźnie przypomina się też, jak ważną rolę we współczesnych demokracjach odgrywają media, kontrolując władzę i patrząc jej na ręce. Ale znów powrót do sytuacji z lat 70. raczej nie jest już możliwy. Najciekawszy więc w filmie Spielberg wątek nie dotyczy tego, co na pierwszym, najgłośniejszym planie. Miał bowiem rację Tom Hanks mówiąc, że głównym bohaterem filmu wcale nie jest jego postać, ale bohaterka grana przez Meryl Streep, właścicielka The Post, której decyzja pozwoliła wnieść dyskusję o wolności słowa na poziom uniwersalny. Potraktowana zbyt demagogicznie emancypacja Katherine Graham – osoby z establishmentu, obecnej w świecie biznesu i polityki, która w swoim położeniu znalazła się nie z własnej inicjatywy – wpisuje się zarówno we współczesne debaty o roli kobiet i hasła walki ze szklanym sufitem czy ograniczającym patriarchatem. Tym bardziej szkoda, że przemianę Graham w filmie mniej widać, a bardziej słychać w monologach postaci z jej towarzystwa (sztandarowa dla wymowy całości tyrada żony Bena Bradlee).
Czy takie dzieło jak “Czwarta Władza” jest nam w ogóle potrzebne? Nie odmawiając twórcom, w tym przede wszystkim reżyserowi i ekipie aktorskiej profesjonalizmu, nie jestem tego taka pewna. Jeśli chodzi o dyskusję o roli mediów, ocenę ich kondycji we współczesnym świecie, relacje między misją a biznesem, to o wiele bardziej skrupulatnie i wielowątkowo do tematu podszedł chociażby serial “Newsroom” Aarona Sorkina. Nawet jeśli prezentowana w nim wizja była zbyt wyidealizowana i została ostatecznie skompromitowana w momencie ogłoszenia wyniku ostatnich wyborów prezydenckich w USA. Spielberg swoje doniosłe kwestie kieruje w stronę liberalnych elit, które są już przekonane do tych racji. Nie jest w stanie skutecznie przemawiać zaś do tych, którzy zadecydowali o tym, że największym mocarstwem świata rządzi ktoś taki jak Donald Trump. Politycznie zaangażowane kino amerykańskie desperacko potrzebuje nowych, odważnych rzeczników, którzy odesłaliby na zasłużoną emeryturę ikony pokroju Stevena Spielberga.